Już szósty rok z rzędu wybieram się na kilka rowerowych dni z pasjonatką tego sposobu włóczęgi – własną mamą. Kontynuujemy drogę św. Jakuba, porzuconą rok temu w Chróścicach podczas 5-dniowej rowerowej eksploracji województwa opolskiego. Tylko pierwszy dzień wycieczki pedałujemy w opolskim, pozostałe cztery spędzamy na Dolnym Śląsku, zaskakującym nas (pozytywnie), na każdym kroku. Po pięciu dniach w siodełku i 320 km docieramy do końca polskiej Via Regia w Zgorzelcu, z głowami w chmurach i siłą w nogach, jakiej się po sobie nie spodziewaliśmy. Jednak gdy startujemy w poniedziałek 29 sierpnia, rzeczywistość wcale nie wygląda tak kolorowo...
1 Comment
Tego dnia mam ochotę na gruszki. Mógłbym ubrać buty, zjechać windą na parter i za pięć minut stanąć przy stoisku z owocami w "Biedronce". Tyle tylko, że dziś szklane drzwi marketu nie uchyliłyby się przede mną, a za nimi czai się mrok. Święto. Co więc można zrobić? Zorganizować gruszki we własnym zakresie i nie, nie chodzi mi tu o włam do osiedlowego warzywniaka. Znam takie miejsce, gdzie gruszki rosną jak malowane, są (chyba) niczyje i w dodatku nikt ich nie zbiera. To Góra Łubianki, jedno z wyższych wzniesień Wyżyny Śląskiej (398 m n.p.m.). Dzieli mnie od niej 20 km, ale czymże są one wobec szczerej, autentycznej ochoty na cieknący po brodzie, gruszkowy nektar?
22 kilometry z buta. Oj, dawno nie przeżyłem takiego wyzwania. Czy bolało? Tak, bolało. Czy było warto? Zdecydowanie. Każda decyzja, której efektem jest czas spędzony wśród natury, jest dla mnie dobra. Jeśli i dla was, zapraszam was do przejścia ze mną trasy z Korwinowa, przez Sokole Góry, brzegiem jeziora Poraj, aż do dworca PKP we wsi Masłońskie.
Nieśmiało planowałem jeden dzień w siodełku, a w drodze jestem już trzeci. Jadę przed siebie, dopóki wystarczy sił. Zadziwiony tym, jak życzliwie traktuje mnie droga, napotkani ludzie, zastanawiam się, co czeka mnie dziś? Poranek niczym nie różni się od deszczowej nocy. Oto i trasa ekstremów, przez totalny żar tropików do siekącego z uporem deszczu. Kolejny raz jednak okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Po pierwszej nocy w trasie czuję, że coś się przełamało. Ukryty we mnie włóczęga budzi się z długiej drzemki, rozciąga zastane stawy i przeciera powieki ze zdumienia. Znów może robić swoje! Dla mnie to mały cud. Dlaczego? Bo od trzech lat w każdą wycieczkę muszę wkładać dużo więcej samozaparcia niż wcześniej. Mój organizm ustawił sobie bowiem inny priorytet - zmaga się z boreliozą i koinfekcjami. Ukochane włóczęgi siłą rzeczy zeszły na dalszy plan. Choć chęci są we mnie zawsze, nie zawsze towarzyszą im siły. Ale oto jadę, mimo wszystko. Mimo bólu i towarzyszącego mi przez ostatnie kilka miesięcy zwątpienia. Jedziemy z tą boreliozą, moi drodzy. Nie ma, że się nie da!
4/8/2022 0 Comments Wielkopolskie i łódzkie: ziemia daje owoce, ludzie dają nadzieję. Dzień pierwszy
"Porwij się na nieznane". Takie hasło znajduję pod kapslem soku owocowego. Podświadomość komunikuje się z nami różnymi kanałami, więc i tym razem jej ufam. Od jakiegoś czasu mam potrzebę, by odwiedzić kogoś mieszkającego we wsi pod Koninem, dlaczego by więc nie pojechać rowerem? Oprócz tej jednej sprawy reszta jest pustą, niezapisaną kartką. Takie właśnie uwielbiam. Trafia mi się wolny czwartek, więc w środowy wieczór wrzucam do plecaka trochę ciuchów, śpiwór, nieco prowiantu i mapę Wielkopolski. Do portfela wkładam kilka banknotów i kupuję bilet na Intercity do Pleszewa. Nie analizuję zbyt wiele, bo wiem, że umysł jest mistrzem w przekonywaniu, że "się nie da" i "to bez sensu". W czwartek o 6.15 siłuję się już z opornymi drzwiami pociągu, a rower telepie się w wąskim przedsionku. Na pustej kartce pojawiają się pierwsze zdania.
Upalny, niedzielny poranek w długi czerwcowy weekend. Niebo bezbłędne, jak z widokówki. Po 9.00 wskakuję na rower z zamiarem zrobienia objazdu wokół osiedla. Krótka przejażdżka na rozruch, nic wielkiego. Jednak błękit nade mną nie daje mi spokoju. Świadomy swojej miernej kondycji łapię się motywacji idącej nie z ciała, a z rejonów zdecydowanie mniej materialnych. Zastanawiam się całą minutę i klamka zapada - pojadę dziś na "paliwie" wewnętrznej potrzeby. Okazuje się ono diablo wydajne. Z siodełka zsiadam dopiero pięć godzin później, w położonej w północnej części powiatu gliwickiego wsi Wielowieś. Już nie pamiętam kiedy miałem okazję wylać z siebie siódme poty przy wtórze szumu rowerowych opon. Zapraszam do lektury!
17/4/2022 2 Comments Kolejna wielkanoc na jurzeWielkanocne śniadanie w roku 2016 zjadłem nad jeziorem Pogoria IV, w drodze do jurajskiej wsi Hutki-Kanki. Cel tamtej rowerowej wycieczki wybrałem starą, sprawdzoną metodą - spojrzałem na mapę i zaintrygowała mnie nazwa wsi. Jak się okazało, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej zawsze jest pięknie, więc i ta wioska zaoferowała nam (bo nie jechałem sam) kilka uroczych miejsc. Zresztą cała Jura roztacza swoisty urok, więc trudno tutaj o miejsca nieatrakcyjne. Sześć lat później wracam do Hutek-Kanek w dużo liczniejszym gronie, a zamiast roweru przywozi nas tu camper. Entuzjazm jest jednak taki sam, a może nawet większy, bo nie sposób nie zarazić się radością i ciekawością świata przebywając w towarzystwie energicznego czterolatka.
Zapraszam was na wirtualną przejażdżkę czerwoną trasą rowerową z Katowic do Pszczyny, oznaczoną numerem jeden w spisie wszystkich tras województwa śląskiego. Czym i czy sobie zasłużyła na to zaszczytne miejsce? Moim zdaniem jak najbardziej. Okazuje się, że ze ścisłego centrum dużego, zatłoczonego miasta rowerzyści mogą się wydostać komfortową i spokojną ścieżką rowerową, nie będąc jednocześnie odizolowanymi od ciekawych, charakterystycznych dla Katowic miejsc. Już po 4 kilometrach od startu wjeżdżamy do Doliny Trzech Stawów, która jest bramą, za którą miasto ukazuje nam swoje leśne, zielone, totalnie wyciszone oblicze i w taki sposób prowadzi nas aż do granicy z Tychami. Brawo, Katowice!
Był upalny lipcowy poranek 2017 roku. Ostatni dzień mojej 4-dniowej rowerowej przygody na Green Velo. Pędziłem na łeb, na szyję, by zdążyć na pierwszy PKS z Augustowa do Ełku. Zdążyłem. Wskoczyłem do autobusu (razem z rowerem!) i zza szyby przyglądałem się nieznanemu miastu. Żal mi było tak gwałtownie żegnać się z Augustowem. Nie powłóczyłem się po bocznych uliczkach, nie zajrzałem na rynek, nie skosztowałem tutejszych słynnych jagodzianek...
Minęły 4 lata i oto znów tu jestem. Nie dotarłem rowerem, a samochodem. Nie jestem sam, ale w gronie bliskich. Przez sześć dni mam okazję powłóczyć się po rynku i okolicach, wymoczyć się w jeziorach, plażować, eksplorować tutejsze turystyczne szlaki, przejrzeć ofertę budek ze... wszystkim i skosztować lokalnych przysmaków. Czy moja wizja Augustowa jako jednego z podlaskich miast, wolnych od tworów komercyjnej "cywilizacji" przetrwała ten maraton? Przekonajmy się. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |