Wracam myślami do dnia pierwszego tej trasy i nie mam pojęcia, jak nam się to udało. Zaczęliśmy za Opolem, a teraz mamy niecałe 30 km do Zgorzelca, gdzie kończy się polska Droga św. Jakuba Via Regia, a zaczyna odcinek niemiecki. To koniec pewnego etapu, a jednocześnie nowy początek. Czego? To już czas pokaże. Wyjeżdżamy po 8.00. Włącza się ekscytacja, że to już, że to dziś. Dotrzemy do końca Via Regia. Włóczę się po polskich drogach św. Jakuba, przemierzając go pieszo lub rowerem już od siedmiu lat. Najwięcej kilometrów spędziłem na Via Regia, ale poznałem też drogę małopolską, częstochowską i jasnogórską. Moment, w którym pod moimi nogami zwyczajnie skończy się polski odcinek szlaku wydawał mi się zawsze dość mglisty i odległy. A tymczasem zdarzy się to za kilka godzin. Przed nami ok. 25 km drogi i koniec. Zakotwiczam się w "tu i teraz", by chłonąć ostatnie godziny przejażdżki ze św. Jakubem. Szlaki tymczasem mnożą się dziś hojnie - prowadzi nas dziś nie jeden, a cztery. Dróg jakubowych są trzy (Via Regia, droga sudecka i dolnośląska), a do tego jeden rodzynek - ER-4 czyli Euroregionalny Szlak Rowerowy z Jawora do Zgorzelca. Jego przebieg w wielu miejscach pokrywa się z trasą via Regia, jednak tam, gdzie św. Jakub wiedzie na polne ścieżki, ER-4 trzyma się wygodniejszych dla rowerowych opon asfaltów. Jak widać powyżej, włodarze gminy Lubań są świadomi szlaków pieszych i rowerowych, które przebiegają przez ich okolice. Od samego startu z Radogoszczy pod Lubaniem nasza trasa oznakowana jest na medal. Wygląd ma też na medal -wąska, gładka asfaltowa dróżka, pusta, zaciszna, zatopiona wśród pól. Widoki otwierają głowy i grzeją serca tak intensywnie, że nie straszny nam nawet poranny chłód. Suniemy sobie beztrosko, a kolejne kilometry nie wiadomo kiedy uciekają spod kół. I wtedy dzieje się. Otwieram się na wszelkie bodźce i staję się dla nich przezroczysty. Płyną przeze mnie na przestrzał - strumienie rześkiego powietrza, promienie słońca, wszelkie aromaty świeżej, wilgotnej od nocy gleby. Znikam, albo raczej stapiam się z drogą. Rower jedzie sam. "Wieś Henryków cisową krainą, słynącą z tradycji, życzliwości i własnej tożsamości" W tym spokojnym, wręcz uroczystym nastroju dojeżdżamy do Henrykowa Lubańskiego. Pierwsze wrażenie - ale tu czysto i porządnie. Niemiecki "ordnung" widoczny na każdym kroku, ale nie taki nudny, bezbarwny, ale budzący poczucie ładu i zadowolenia. Zadbana, nowoczesna scena, przed nią dziesiątki ław, wiaty, miejsca do grillowania. Mieszkańcom Henrykowa najwyraźniej chce się dbać o wspólną przestrzeń. Już sobie wyobrażam, jak gwarno i kolorowo musiało tu być w dożynki. W tak zorganizowanej wsi nie mogło się tu obyć bez tabliczki z odległościami na Via Regia. Zostało 22 km do Zgorzelca. Mało. Znajdujemy tu jeszcze jedną muszlę. To szlak pątniczy do Jakubowa, miejsca z którego w lipcu 2005 r. wyznaczono pierwszą w Polsce drogę św. Jakuba (Jakubów - Zgorzelec). Jakubów bywa nazywany "polskim Santiago", a działające tu Bractwo św. Jakuba sugeruje, że to właśnie tutejszy kościół doskonale nadaje się do zwieńczenia wędrowania po polskich ścieżkach jakubowych. Zagęszczenie jakubowych motywów jest tu naprawdę spore - nieopodal wsi Jakubów znajduje się znane już od XII wieku cudowne źródełko św. Jakuba, do którego także udają się pątnicy. W tutejszym sanktuarium znajdują się relikwie św. Jakuba Apostoła pochodzące z Rzymu. Ale wracajmy do tu i teraz, czyli do Henrykowa. Tu też jest co oglądać. Architektoniczne ciekawostki to kościół pw. św. Mikołaja oraz zabytkowa plebania z końca XVII w. Ci, którym bliżej raczej do skarbów przyrody, odwiedzą na pewno wiekowego staruszka, o którym informują nas tabliczki już 3 km wcześniej. To cis Henryk (łac. Taxus baccata L.), najstarsze drzewo w Polsce i najprawdopodobniej w Europie środkowej. Jego wiek szacuje się na 1280 lat, choć tutejsza tablica daje mu ich całe 1500. Senior trzyma się całkiem nieźle. Aktualnie trwa proces nawadniania, stąd okalające go z każdej chwili rusztowanie. Jest i wiata ze stołem i ławami, czyli idealne miejsce na śniadanie. Za Henrykowem nasza trasa jest równie sielankowa jak przedtem. Po prostu 10/10. W Gronowie urozmaicenie - na horyzoncie pojawiają się wybrzuszenia terenu i odgłosy ciężkiego sprzętu - mijamy kopalnię bazaltu. Gdzieś w trasie, sam już nie wiem gdzie - jakby nigdy nic ktoś trzyma sobie w przydomowym ogródku odrzutowiec. W sumie czemu nie? Za Pokrzywnikiem przekraczamy dwukrotnie autostradę A-4. Z wiaduktu widoczne są już wieże kościoła. Czy to już te w Zgorzelcu? Pojawia się we mnie chęć, by zwolnić bieg czasu, pobyć nieco dłużej w tym "prawie jesteśmy", ale zawsze wygrywa ciekawość kolejnych miejsc, za kolejnym zakrętem. Jedziemy. Wjeżdżamy do Zgorzelca bez żółtych muszelek. Zgubiliśmy szlak. Mamy do tego talent. Nie mam pojęcia, gdzie i kiedy nam uciekł (po sprawdzeniu w domu już wiem - przejechaliśmy nad autostradą nie tym wiaduktem co trzeba). Pierwsze wrażenie - sporo rowerzystów - dobrze ubranych i szeroko uśmiechniętych. "Pewnie Niemcy" ustalamy z mamą za pomocą jednego spojrzenia. Polacy w pewnym wieku rzadko bywają tacy roześmiani. Ze szlakiem czy bez w końcu docieramy do Nysy Łużyckiej i widzimy most Staromiejski na tle kościoła św. Piotra i Pawła. To już tu. Przed mostem jeszcze tablica. Do Santiago de Compostela jest stąd 3152 km. Kolejnym etapem wędrówki do Santiago jest leżące po drugiej stronie rzeki Goerlitz i niemiecki szlak św. Jakuba - Ekumeniczny Szlak Pątniczy – „Ökumenischer Pilgerweg”. A więc Niemcy, potem Francja i Hiszpania. Kierując się ze Zgorzelca w stronę Pragi, podążymy z kolei Drogą Żytawską. Myślałem, że będzie mi żal, że to już, ale nic takiego się nie dzieje. Stoję na moście i tak mi jakoś... zwyczajnie. Cieszę się nie z "zaliczonej " Via Regia, ale z procesu, jaki zaszedł we mnie - nie wystraszyłem się swojej słabości i bólu. Poddałem się im, ale w taki sposób, że pogodziłem się z ich istnieniem i tak czy siak parłem do przodu. Okazało się, że aby ruszyć w podróż, nie trzeba czekać na idealne samopoczucie, siłę fizyczną czy pogodę. Da się jechać "pomimo" i tak samo cieszyć się przestrzenią, pędem powietrza i słońcem, które ogrzewa policzki. Skończyła się wymyślona przez kogoś kreska na mapie. Stoję na granicy między krajem a krajem, tworami człowieka, które natura ma za nic. Nysa Kłodzka płynie beztrosko, nie przejmując się, jakie flagi powiewają u każdego z jej brzegów. To dziwne, ale po podążaniu wyznaczonym szlakiem nagle bliżej mi do swobody rzeki niż do sztywnych granic i struktury szlaku. Dociera do mnie, że droga i przygoda nigdy się nie kończą, ponieważ mam je zawsze w sobie. Jestem drogą i wędrowcem jednocześnie. Podróż odbywa się wielowymiarowo - wędruję wgłąb siebie i wgłąb rzeczywistości. Żółta muszla Jakuba może wyznaczyć fizyczną trasę pośród pól, wsi i lasów, ale to tylko jedna z warstw wędrówki w rejony znacznie bardziej wielowymiarowe, których celem jest… których cel każdy musi sam w sobie poczuć. Oto paradoks: wracam do domu, czując, że tak naprawdę zawsze jestem i będę w podróży. Dobrej podróży więc Ci życzę, Drogi czytelniku. Czy to na szlaku, przed biurkiem w pracy czy w kolejce w markecie. Do zobaczenia w trasie! |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |