24/6/2017 2 Comments Rodzinna eksploracja cz. II: Małopolska Droga św. Jakuba: Smerdyna - Skalbmierz i jeszcze dalejTo mój rowerowy debiut, jeśli chodzi o podążanie szlakiem św. Jakuba. Podczas tych dwóch dni zrozumiałem dwie rzeczy: po pierwsze szlak pieszy to jednak szlak dla pieszych, a po drugie - tereny między Sandomierzem a Krakowem do płaskich nie należą. Ale jak wiadomo, każdą trudność można przekuć w radość i to na tej rodzinnej wycieczce zdecydowanie się udało. Pięknych widoków było co nie miara, wiatr we włosach był, a to przecież jest w tym wszystkim najważniejsze. 24 czerwca, sobota godz. 8:55 Ruszamy z Suchorzowa, przez Baranów Sandomierski, by odnaleźć pierwszą muszlę św. Jakuba w Smerdynie. Przez poprzednie trzy dni prowadził nas szlak Green Velo (KLIK). Rynek w Baranowie Sandomierskim mile nas zaskakuje - ratusz wygląda na świeżo odrestaurowany, dookoła czysto, porządnie, a w centrum dumnie prezentuje się Serce Lasowiackie, z którym wiąże się lokalna legenda. Kolejny obowiązkowy punkt programu w drodze na prom to pałac w Baranowie Sandomierskim zwany "małym Wawelem". Oglądamy go tylko z zewnątrz, bo zaraz po nas podjeżdżają pod pałac dwa pełne busy zwiedzających. Promem przeprawiamy się na drugą stronę Wisły i przez Zawidzę i Bukową kierujemy się na Smerdynę. Tam niemal od razu zauważamy pierwsze muszle i strzałki. Druga rzecz, którą zauważamy, to zdecydowanie bardziej pofałdowana powierzchnia pod naszymi kołami. Zaczyna się spokojnie, ale wraz z upływem czasu krajobraz dookoła zmienia się na pełen wzgórz i dolinek. Za wsią Sztombergi szlak prowadzi nas do lasu. Pamiętając wąskie przejścia między krzakami ze szlaku Via Regia, zastanawiam się, jak to będzie wyglądało na tym szlaku. Zaczyna się nieźle, ale pod koniec wąskie, wyboiste dróżki, upał, krzaki i komary mocno dają nam w kość. Z wielką ulgą wyjeżdżamy z lasu na asfaltową drogę z takim widokiem. Krajobraz coraz bardziej zaczyna przypominać niewielkie góry. W Kotuszowie trafiamy na pierwszy na trasie kościół pw. św. Jakuba. Zazwyczaj kościoły te na szlaku są przyozdobione jakubową muszlą. Tak jest i tutaj - robię więc zdjęcie do swojej kolekcji. Obok kościoła - pozytywne zaskoczenie - tabliczka z odległościami do kolejnych miejscowości na szlaku - na drodze św. Jakuba to prawdziwa rzadkość. Jak miło, że ktoś obok wizerunku pieszego umieścił też rower :) Za Kotuszowem rozległe sady i piękne widoki rekompensują nam dość męczące podjazdy. Piechurzy też nie mają tu pewnie łatwo. Kolejną ciekawostką, obok której prowadzi nas św. Jakub, jest Szydłów - miasteczko otoczone przez długie na 700 metrów XIV-wieczne mury obronne z blankami i strzelnicami i bramą Krakowską, jedyną zachowaną do dziś z stojących tu niegdyś trzech (była jeszcze brama Opatowska i Wodna). To także idealne miejsce dla miłośników śliwek - sady wokół miasta produkują ok 20% polskich śliwek, a na rynku ponoć można kupić wyśmienitą lokalną śliwowicę. Skręcając na Gacki znajdujemy położony na niewielkiem wzniesieniu maleńki kościół wszystkich świętych, dookoła którego stoją drewniane figury kilku z nich. Na przykościelnej tablicy jest krótka wzmianka o szlaku św. Jakuba, a wśród rzeźb znajduję dwóch św. Jakubów - młodszego i starszego. Na naszej drodze znów co jakiś czas pojawiają się przejazdy przez las, jeden z nich jest szczególnie trudny, bo wyboje i wysoka trawa nie pozwalają jechać, a komary urządzają sobie na naszej skórze prawdziwą wyżerkę. W większości jednak jedziemy spokojnymi, asfaltowymi wiejskimi drogami, a szlak jest na tyle dobrze oznakowany, że pozwala na płynną, beztroską jazdę. I to jest piękne! Szlak gubimy dopiero w Skotnikach Dużych, gdy wjeżdżamy na kamienistą polną drogę, która po ok. kilometrze zaczyna niknąć wśród coraz wyższych traw. Trudno jest iść, a co dopiero mówić o jeździe rowerem, brak jakichkolwiek oznakowań szlaku nie zachęca nas do zanurkowania w falujące na wietrze pola. Decydujemy się na powrót do drogi asfaltowej i takich postanawiamy się trzymać, bo kilometrów za nami już sporo, słońce nie odpuszcza, a sił nie przybywa. Dojeżdżamy do drogi nr 776, która prowadzi nas prosto do Wiślicy, w której dziś nocujemy - tam zresztą z powrotem wracamy na szlak z żółtą muszlą. Właścicielka agroturystyki "Dom nad Łąkami" jest dobrze zaznajomiona ze szlakiem św. Jakuba, jak sama mówi, często gości u siebie pielgrzymów. Na dłuższą pogawędkę nie znajdujemy już jednak sił - 113 km w upale, wśród komarów, lasów i innych atrakcji robi z nas istoty bardzo prymitywne - chcemy jedynie wrzucić coś do żołądka, zmyć z siebie przydrożny pył, a potem położyć się i zasnąć. Za nami piękny dzień! 25 czerwca, niedziela Choć moje zaufanie co do przejezdności szlaku Jakuba zostało nieco naruszone, tego dnia znów decyduję się podążać za żółtą muszlą. Zrobiłem się wygodny - chcę, by to szlak mnie prowadził, podczas gdy ja zajmuję się pedałowaniem i oglądaniem świata. Wybór okazuje się trafny - kierując się muszlami beztrosko dojeżdżamy do Czarnocina. Świat wokół nas znów się fałduje i wybrzusza, dając nam solidną próbkę podjazdów i zjazdów. Za Czarnocinem szlak znów prowadzi przez pola, wybieramy więc opcję bezpieczniejszą - drogą nr 770, a potem 768, prowadzącą do kolejnego miasta na szlaku - do Skalbmierza. Jako, że mamy niedzielę i dzieje się niewiele, samochodów na drodze także nie ma zbyt wiele. Suniemy więc równiutkim asfaltem, smażąc się w słońcu niczym frytki na patelni, korzystając z każdego zacienionego miejsca przy trasie (których jest niewiele!), żeby nieco odsapnąć. Upał coraz mocniej daje się we znaki. Wypijamy ogromne ilości wody, skórę traktujemy solidnymi ilościami kremu z filtrem i zakrywamy, jak się da przed hulającym dziś w najlepsze słońcem. Kilkanaście minut przed 12.00, na przedmieściach Skalbmierza zauważam niewielką tabliczkę z napisem "Do zbiornika - 100 m". Choć stoi ona przy stacji benzynowej i przez chwilę zastanawiam się, czy nie chodzi o jakiś przemysłowy zbiornik, to co ukazuje się naszym oczom tuż za stacją, to jest totalny cud, szok i niedowierzanie. Czysty, niemalże pusty zalew, jakby czekający specjalnie na to, żebyśmy mogli się w nim schłodzić. Co oczywiście od razu robimy! W Skalbmierzu żegnamy się z Małopolską Drogą św. Jakuba, ponieważ tutaj skręca ona na południe, w stronę Krakowa, a my chcemy dojechać jak najbliżej domu. Wybieramy więc drogę nr 783, a za cel obieramy sobie Miechów. Droga na szczęście nadal pozostaje spokojna, dzięki czemu nieco lepiej znosimy upał. Po paru kilometrach wjeżdżamy do trzeciego na tej wycieczce województwa - Małopolskiego. Wielu ludzi, którzy intensywnie przemieszczają się po świecie, dochodzi do wniosku, że podróże uczą nas wiele o otaczającym nas świecie, ale równie dużo o sobie samych. Duża część z nich dodaje, że ludzie tak naprawdę w większości są dobrzy. O tym właśnie przekonuję się nie na stromych zboczach Mount Everestu czy wśród piasków pustyni Mojave, ale na niepozornej drodze nr 783. Choć wydaje nam się, że mamy duży zapas wody, to cztery butelki po 0,7 l kończą się w bardzo szybkim tempie, a wokół drogi przez długie kilometry nie widać żadnych zabudowań, a co tu dopiero marzyć o sklepie. W którymś momencie spiekoty i jazdy bez kropli wody stwierdzam, że zaraz się tu zagotujemy. Parę minut później przy drodze pojawia się dom. Niewiele myśląc (bo czasem nie warto), zostawiam rower przy drodze, chwytam dwa puste bidony, wchodzę na podwórko i pukam do otwartych drzwi. - Dzień dobry! - wołam w pustkę. - Dobry, dobry - odpowiada mi mocno wiekowy pan, patrząc na mnie z zaciekawieniem. - Czy mógłbym prosić o napełnienie bidonów wodą z kranu? Jedziemy już bardzo długo, sklepów nie widać, a upał straszny! Starszy pan najpierw przez chwilę się waha, a potem bierze ode mnie bidony. Wtedy pojawia się gospodyni, chyba jego córka. - Dzień dobry, przyszedłem prosić o trochę wody z kranu - tłumaczę swoją obecność w jej kuchni. - Z kranu? Jak to z kranu!, Zaraz tutaj panu mineralną dam! Moje protesty brzmią chyba dość słabo, bo po krótkiej pogawędce wychodzę z 1,5 l butelką zimnej (!) wody mineralnej i zaproszeniem, żebym wpadał, ilekroć będę przejeżdżał. Woda smakuje wybornie, ludzie są dobrzy, a ja zrobiłem coś, czego w normalnych warunkach pewnie bym nie zrobił, choć przecież z drugiej strony to całkiem naturalne - poprosić drugą osobę o pomoc w awaryjnej sytuacji. Droga do Miechowa wyciska z nas siódme poty, ale daje także mnóstwo satysfakcji. Tutejszy niepozorny rynek wyznacza koniec naszej wycieczki, ale także wywołuje w nas wielką radość - możemy już cieszyć się świadomością, że premierowa wyprawa w rodzinnym gronie udała się na sto dwa. I coś mi się wydaje, że zapoczątkuje ona piękną serię kolejnych wypraw...
2 Comments
Piotr Kuriata
16/8/2017 11:39:50
Hej. Też mam za sobą pierwszą w życiu prośbę o wodę .... nie bolało a życie uratowało ☺ pozdrawiam.
Reply
Kuba
16/8/2017 12:23:24
Pewnie każda kolejna prośba będzie łatwiejsza i to jest piękne, bo walą się mury między ludźmi :)
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |