Trasę mam dziwną i krętą. Chcę odwiedzić parę wiosek, do których do tej pory nie było mi po drodze. Większość z nich leży na moich ulubionych, pofałdowanych terenach w okolicy Góry Siewierskiej. Nie mam żadnych oczekiwań - to ma być zwykła przejażdżka, by nieco zmęczyć nogi i dać odpocząć głowie. Ale jak się okazuje wszędzie można trafić na coś ciekawego, wystarczy tylko mieć szeroko otwarte oczy. 30 września, środa godz. 9:11 Niebo jest pełne szarych chmur. Wiatr już po paru minutach wyciska z oczu łzy. Naciągam mocniej czapkę, zapinam się pod samą brodę i staram się nie myśleć o tym, że to już jesień pełną parą. Jadę przez Wojkowice i Strzyżowice w stronę parku w Świerklańcu i jego wielkiego zalewu Kozłowa Góra. Tym razem jednak, zamiast ulicą Leśną wjechać na zaporę, z której prowadzi ścieżka do parku, jadę prosto w las, na końcu którego leży wieś Ossy. Las, w którym jakieś dwa lata temu mocno się pogubiłem i od tej pory go unikałem. I właśnie dziś chcę odczarować ten las. Tym razem jest dużo łatwiej, bo przecinam go jedną, prostą jak strzała ścieżką. No i jestem na rowerze, a zgubiłem się pieszo i wtedy każda ścieżka wydawała mi się cztery razy dłuższa niż teraz. W lesie czeka na mnie pierwsza niespodzianka tego dnia. Wiedziałem, że gdzieś tutaj są schrony, ale nie przypuszczałem, że dosłownie na nie wjadę. Strzałki pokazują mi, że z mojej ścieżki mam do nich kilkaset metrów, więc żal byłoby nie rzucić okiem. Schrony są w niezłym stanie, co jest zasługą Stowarzyszenia "Pro Fortalicium", które w ostatnich latach zajęło się wysprzątaniem i oczyszczeniem tych obiektów, oraz udostępniło je w ramach ścieżki turystyczno-dydaktycznej, na której się dziś przypadkiem znalazłem. O ile ja znalazłem się na tej ścieżce przypadkiem, schrony stoją tu zupełnie nieprzypadkowo. Wraz z Zalewem Kozłowa Góra stanowiły podczas II Wojny Światowej ważny punkt oporu Obszaru Warownego "Śląsk". Schrony miały chronić tamę na Brynicy i sam zbiornik, który, w razie konieczności, miał posłużyć do zalania terenów między Wymysłowem, Kozłową Górą a Dobieszowicami. Uniemożliwiłoby to Niemcom przeprawę z ciężkim sprzętem i znacznie spowolniło marsz niemieckiej piechoty. W 199 r. zalew i fortyfikacje posłużyły jedynie jako niezły straszak, ponieważ Niemcy zamiast atakować, zdecydowali się okrążyć ten teren. Jednak w 1944 r., gdy opanowali ten obszar, sami skorzystali z fortyfikacji, włącząjąc je w swoją linię obronną b2. W lesie znajdziemy także inne jej elementy - małe, jednoosobowe schrony tzw. „kochbunkry". Tym z was, którzy chcieliby zgłębić ten temat, polecam stronę Pro Fortalicium. Ja tymczasem przy okazji odhaczam miejsce, w które już od dawna chciałem trafić - wschodni brzeg zalewu Kozłowa Góra, który, zgodnie z moimi podejrzeniami, jest dużo ładniejszy niż ten od strony parku. Wyjeżdżam z lasu prosto na Ossy. I prosto na gęsi, które przechodzą mi drogę dwa razy, z prawa na lewo i po zastanowieniu, z powrotem, z lewa na prawo. Czekam cierpliwie i robię im sesję zdjęciową. Wydają się średnio zadowolone. Wjeżdżam do Tąpkowic, jednak nic tutaj nie przykuwa mojej uwagi. Przejeżdżam przez nie bez większej refleksji, kierując się na Sączów. Tutaj już zaczyna robić się ciekawie. Ulica Chrobrego po parunastu metrach ostro pnie się w górę, po bokach oferując mi coraz ładniejsze widoki. Jadę przez Sączów i wtedy ją zauważam. Kropka na mapie, czyli kolejny szczyt, tym razem bez nazwy, ale z obiecującą wysokością - 398 m n.p.m. Lubię kolekcjonować takie kropki. Zmieniam więc trochę trasę, przejeżdżam pod autostradą i już po chwili zeskakuję z roweru i wspinam się na najbliższe wzgórze. Sapię, zipię, wreszcie wchodzę na górę i widzę... kolejne wzgórze obok, dużo wyższe niż to moje, które pewnie jest tym tajemniczym szczytem bez nazwy... No cóż, nic straconego, widoki i tu były piękne. Zjeżdżam na dół i za parę minut znów się wspinam. Jestem w Nowej Wsi. Tutaj nawet trafiam na oznakowanie niebieskiego szlaku pieszego. U góry jest tak, że nie wiem, czy jest sens robić zdjęcia. Stoję sobie na najwyższym wzniesieniu Garbu Tarnogórskiego, rozglądam się dookoła i cieszę się, że pewnego dnia parę lat temu coś mnie tknęło i kazało poznać właśnie te okolice. Zastanawiam się, dlaczego nikt do tej pory nie nazwał tego wzniesienia. Wydawało by się, że bycie najwyższym okolicznym punktem zobowiązuje. Sąsiednie "kropki", choć niższe, doczekały się szumnych nazw, jak np. Góra Srocza (363 m n.p.m.), Równa Góra (390 m n.p.m.) czy Góra Parcina (354 m n.p.m.). Kiełkuje we mnie myśl, by kiedyś wybrać się szlakiem tychże "kropek", ale zostawiam ją do obróbki. Nie wiem, czy wystarczy mi na to ostatnich skrawków ciepła. Z bezimiennego wzniesienia zjeżdżam ścieżką, która wydaje się kierować w stronę mojej trasy, z której nieco odbiłem. Wyjeżdżam tak jak trzeba, w Twardowicach, na ul. Wolności. Kieruję się w stronę Góry Siewierskiej, wsi, od której rozpocząłem kiedyś poznawanie tutejszych wzniesień. Droga pnie się coraz mocniej w górę, a ja czuję się, jakbym zamiast po śląskiej wsi w powiecie będzińskim jeździł po dachu świata. Trafiam na czerwony szlak rowerowy, którego postanawiam się trzymać, bo prowadzi do bardzo obiecująco brzmiących miejsc: Jestem w miejscowości Brzękowice-Wał. Nazwa nieprzypadkowa, miejscowość leży na podłużnym wzniesieniu, które dobrze widać od strony Goląszy Dolnej. Prowadzi tu stroma, kręta droga, miejscami wijąca się jak typowa górska serpentyna. Ja na szczęście właśnie zjeżdżam w dół. Szlak każe mi tu skręcić z asfaltu w kamieniste ścieżki między zarośla, wyglądające jak rasowe górskie szlaki. Nie protestuję! Zjeżdżam ścieżką, na której miłośnicy górskich single tracków bawili by się przednio. Czerwony szlak kończy się w Goląszy Dolnej, gdzie zmieniam go na szlak żółty, prowadzący do Psar, a potem do Gródkowa. Znów wskakuję na polną ścieżkę, idącą to dość mocno w dół, to znów pnącą się pod górę. Widoki ciągle takie same, czyli nieprawdopodobnie fajne. Szkoda, że jest tak pochmurno, bo mój telefon w takich warunkach robi kiepskie zdjęcia. Koniecznie muszę wrócić tu z jakimś lepszym sprzętem. Schodzi mi lekko powietrze z przedniego koła, ale nie przejmuję się tym zbytnio. Co 3-4 km schodzę z siodełka, by dopompować i jadę dalej, w ścieżki i ścieżynki. Znów zjechałem z obranej w domu trasy, ale co mi tam, nowa trasa jest o niebo lepsza. Polecam wszystkim, którym za daleko jest w góry, a lubią klimaty górskich zjazdów. Jest tu wszystko, co trzeba - zjazdy, podjazdy, widoki, tyle, że na mniejszą skalę. Ale lepszy rydz niż nic, prawda? W Psarach i Gródkowie ponownie wjeżdżam na asfalt. Jedzie się jednak dalej przyjemnie, bo prawie w ogóle nie ma samochodów. Kieruję się w stronę Będzina i co ciekawe, znów wskakuję na moją, porzuconą już dwukrotnie, trasę. Gdy jadę ul. Wojska Polskiego, zboczem Góry św. Doroty, znów robi się stromo. Podoba mi się w Boleradzi na ulicy Limanowskiego i Różyckiego. Czerwona kostka na ulicach i ciasno upakowane domki. I coś w powietrzu, coś nieuchwytnego, co tworzy niepowtarzalny klimat. W Wojkowicach, gdzie czuję się już prawie jak w domu, mięśnie zaczynają wysyłać do coraz spokojnieszego mózgu sygnały o zmęczeniu. W Siemianowicach zmęczenie okazuje się bardzo duże. Choć pod klatką licznik pokazuje niecałe 62 km, co nie jest jakimś szalonym wyczynem, dzisiejsze podjazdy i wspinaczka zrobiły swoje. Czuję ból innych mięśni niż zazwyczaj. No cóż, w końcu przyjechałem właśnie z górskiego szlaku... W domu trochę się dokształcam i dowiaduję się, że te wszystkie pofałdowania terenu i "góropodobność" okolic Twardowic to część Garbu Tarnogórskiego, tzw. Płaskowyż Twardowicki. Na mapie widać, że tutaj teren bardzo sobie poszalał i powybrzuszał się na całego. Zainteresowanych tematem odsyłam na stronę GeoŚląsk.
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |