Co jest lepsze od niezatłoczonego, urokliwego, oddalonego od miejskiego zgiełku szlaku rowerowego? Urokliwy, niezatłoczony, oddalony od miejskiego zgiełku szlak rowerowy odnaleziony przypadkiem! Tamten dzień nie rozpoczął się zbyt fartownie. Byłem umówiony z koleżanką na pieszą wyprawę, na którą czekałem już od długiego czasu. Z szerokim uśmiechem na ustach spakowałem do plecaka prowiant i wodę mineralną, założyłem buty i ruszyłem na umówione miejsce spotkania, tj. do Parku Śląskiego. Na miejscu zamiast koleżanki powitał mnie wysłany przez nią sms, którego treść błyskawicznie zmiotła uśmiech z mojej twarzy. Z wycieczki nici, bo koleżanka miała inne zobowiązania. Mogłem się zdenerwować, wrócić do domu, siąść przed kompem i biadolić. Nie było na to jednak czasu. Coś bowiem musiałem zrobić z nogami, które już gotowały się do walki z kolejnymi kilometrami i rozemocjonowaną głową, która bezczelnie żądała nowych widoków. Nie pozostało mi nic, jak tylko wrócić do domu i wskoczyć na rower. Pierwsze kilkanaście minut jechałem, właściwie nie myśląc o żadnym konkretnym celu, byleby tylko „wymęczyć” rozczarowanie brakiem wycieczki i miłego towarzystwa. Nogi zaniosły mnie na początek dobrze mi znanej, 14 km pętli Siemianowice - Czeladź- Siemianowice, po której zazwyczaj biegam. Widoki były piękne, poddałem się więc dyktaturze własnych nóg. Przeciąłem siemianowicki kompleks leśny Bażantarnia i fragment parku Pszczelnik. Z niego wyjechałem na rozległe pola, gdzie jakby nigdy nic stoi sobie osiedle wysokich bloków, pasujące do okolicy jak pięść do nosa. Niechybnie znaczyło to, że jestem już w Czeladzi. A konkretniej na ul. Sławoja-Składkowskiego. Czeladź w ogóle jest dla mnie miastem specyficznym. Czuję się tam jak w scenerii do filmu, w którym scenograf był zdecydowanie wczorajszy i budynki reprezentujące najróżniejsze architektoniczne style rozmieścił losowo po całym terenie, nie dbając o jakąkolwiek konsekwencję. Wiem, że w całej Polsce mamy mały problem ze spójnością estetyczną architektury miast i wsi, ale Czeladź jak dla mnie przoduje w rankingu, co wcale nie wydaje się takie złe. Czuję tam jakiś unikalny, absurdalny klimat, który za każdym razem poprawia mi humor. Gdy pokonywałem osiedle, zjechałem ze standardowej trasy biegowej i zamiast kierować się do parku Grabek, pojechałem w kierunku czeladzkiego rynku. Tam, siedząc chwilę na ławce, z radością skonstatowałem, że rozczarowanie już prawie się ulotniło, ustępując miejsca lekkiej ekscytacji nową trasą. Czułem, że mam jeszcze dużo siły, wróciłem więc na główną drogę między Czeladzią a Będzinem i skierowałem się w stronę będzińskiego Zamku. Były to początki moich rowerowych wojaży, czułem więc dumę, że zajechałem tak daleko. Gdy cykając fotki zamku kręciłem się przy parkingu, zauważyłem tabliczkę z początkiem czarnej trasy rowerowej. Tabliczka stała przy drodze na wale przy Czarnej Przemszy, co dodatkowo mnie zaciekawiło. „A co mi tam, pojadę sobie kawałek” pomyślałem, na co moja nadal żądna nowych przygód głowa gdyby mogła, podskoczyłaby z radości. Trasa była świetna. Szczególnie od momentu, w którym zostawiłem za sobą teren targowiska i otwarły się przede mną trawiaste połacie, falujące na wietrze, z drzewami które bardziej niż do Będzina, pasowały do afrykańskiej sawanny. Jak się potem dowiedziałem, były to Łąki Krwiściągowe. Niech was nie zwiedzie ta z pozoru makabryczna nazwa, nikt tam z nikogo krwi nie ściągał. Po prostu najczęściej występującą tam rośliną jest Krwiściąg lekarski :) Miałem jechać tylko trochę, dla rozeznania, mijały kolejne kilometry a ja nie miałem dosyć. Po mojej prawej stronie cicho szumiała Czarna Przemsza, koła z radością cięły dobrze utwardzoną, pełną żółtych kamyczków trasę. Byłem strasznie ciekaw, dokąd dojadę, więc jak tylko minął mnie pierwszy rowerzysta z wyrazem twarzy „ja nie stąd” zapytałem dokąd prowadzi ten szlak. „Na Pogorię” rzekł Pan i odjechał. A mnie szczęka opadła, poturlała się po stromym zboczu wału i z pluskiem wpadła do rzeki. Nie miałem pojęcia, że Pogoria jest tak blisko! Co więcej, nie miałem pojęcia, że wyjechałem z Będzina i jestem już w Dąbrowie Górniczej. Tak się jakoś złożyło, że o czterech wielkich dąbrowskich zbiornikach wiele słyszałem, ale nigdy tam nie byłem. Do Pogorii III miałem podobno 2-3 km, postanowiłem więc wycisnąć z siebie jeszcze trochę i dojechać nad wodę. Po paru minutach znalazłem się na parkingu, z którego w łatwy sposób (dobrze oznakowane ścieżki) można dojechać do Pogorii IV lub Pogorii III. Byłem jak w transie, za wszelką cenę chciałem sprawdzić, czy czasem mi się to wszystko nie śni, wejść na plażę, dotknąć wody. Wybrałem Pogorię III, bo była najbliżej. Przeciąłem Park Zielona, tory kolejowe i znalazłem się na nowiutkiej asfaltowej ścieżce rowerowej, którą wieńczyło drewniane molo. Jak molo, to i woda, pomyślałem, wysilając wzrok, by dostrzec wreszcie kulminacyjny punkt mojej wyprawy. Siedząc na plaży, musiałem wyglądać dziwnie. Rower leżał na boku a ja szczerzyłem się do łagodnie falującej powierzchni wody, dysząc jak lokomotywa. Wiedziałem, że prędko tu wrócę i że nie będę sam. Ta trasa była zdecydowanie zbyt ładna, by przemierzać ją samotnie. Wracając do domu, rozmyślałem, jak to pozornie negatywne zdarzenia mogą przerodzić się w świetnie odkrycia. Gdyby nie nieudana wyprawa piesza, pewnie przy mojej ówczesnej kondycji, nigdy nie zajechałbym aż na tą urokliwą plażę. Tymczasem napędzany porannym rozczarowaniem, odkryłem cudowne miejsce. Na liczniku miałem jeden w ówczesnych rekordów – 40 km, w telefonie kilkadziesiąt zdjęć a na twarzy jeden z moich szerszych uśmiechów.
0 Komentarze
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |