To najdłuższy i najpiękniejszy do tej pory odcinek tego szlaku. Niemal 3-godzinny marsz lasem z zabytkowymi leśniczówkami, setki skrzeczących ptaków w Rezerwacie Łężczok, urocze Arboretum w Brzeziu i rozległy widok na okolicę z obrzeży Raciborza. Warto było przejść blisko 40 km, żeby to wszystko zobaczyć. 13 kwietnia, środa godz. 07:53 Na ten odcinek szlaku Husarii wybieram sie z Karolem, który poprzedniego lata pojechał ze mną na wycieczkę rowerową wokół Jeziora Poraj. Dzień jest idealny na 35 km wędrówki, czyli odległość, którą wyznaczyłem według przewodnika Piotra Rościszewskiego. Jak zwykle trochę się minąłem z prawdą, ale o tym w swoim czasie. Dojazd do każdego kolejnego miejsca, w którym poprzednim razem skończyłem szlak, jest coraz bardziej złożonym przedsięwzięciem. Dziś plan jest taki: z Siemianowic do Chorzowa, z Chorzowa autobusem do Gliwic, a potem PKS-em do Rud. Niestety 840 w Gliwicach zjawia się trochę po czasie i ucieka nam PKS. Gdy na postoju busów pytam o kolejny w tę stronę, sympatyczny kierowca proponuje, że odprowadzi nas do najbliższego przystanku (nie umieliśmy go znaleźć). Po drodze pyta, czy jedziemy do Rud obejrzeć tamtejszy Kościół. Opowiadam mu o szlaku husarii, ale go nie kojarzy. Kojarzy za to szlak św. Jakuba wiodący do Hiszpanii i kilkanaście minut opowiada mi o znajomej, która pokonała ten imponujący dystans do Santiago de Compostela. Na kolejny PKS czekamy niecałe 30 minut, więc nie ma tragedii. W Rudach wysiadamy przy ul. Raciborskiej, tuż przy naszym szlaku, niedaleko miejsca, w którym ostatnio skończyłem swój spacer. Po paru chwilach marszu ul. Raciborską z prawej strony szlaku wyrasta zabytkowy szpitalik im. Juliusza Rogera z ok 1858 roku. Obok szpitala znajduje się głaz z intrygującym napisem: Dr Juliusz Roger był doprawdy nietuzinkową postacią. Ten pochodzący z Niemiec lekarz i przyrodnik, zamiast poświęcić się pracy naukowej na uniwersytecie w Tybindze, tak jak początkowo planował, w 1847 roku został lekarzem przybocznym księcia raciborskiego Wiktora, a wkrótce Królewskim Radcą Sanitarnym. Dbał nie tylko o zdrowie rodziny książęcej, ale także o mieszkańców Pilchowic, Rybnika oraz Rud Raciborskich. Na sercu leżało mu zwłaszcza dobro najuboższych pacjentów, których leczył za darmo. Choć już to wystarczyłoby zapewne, żeby zapisał się pamięci kolejnych pokoleń, Juliusz Roger był również działaczem społecznym, którego kompletnie zauroczyła uroda języka polskiego i śląskie pieśni, których słuchał podczas obrzędów czy uroczystości rodzinnych. Uczucie to było na tyle mocne, że od miejscowej ludności nauczył się polskiej mowy, by rozumieć ich słowa, a potem z prawdziwie etnograficzną pieczołowitością zebrał 546 lokalnych śląskich pieśni i w 1863 r. wydał "Pieśni ludu polskiego w Górnym Szląsku". Materiały do swojej książki zbierał również w Rudach, przez które właśnie maszerujemy. Jakby tego było mało, w wolnych chwilach doktorowi udało się odkryć ponad 400 nowych gatunków chrząszczy. Doprawdy człowiek renesansu. No i to wąsisko! Za szpitalikiem Rogera, po kilku minutach marszu, skręcamy z asfaltu w urokliwą Aleję Lipową: Ta po chwili przechodzi w piękny, gęsty las. Urody dodają mu zabytkowe leśniczówki. Pierwsza z nich zwie się Wildek. Niech was jednak nie zwiedzie uroczo odrestaurowana elewacja i wieżyczka niczym z bajki. Legenda głosi, że dawniej mieszkał tu leśniczy Eliasz, który bronił wstępu do lasu za pomocą dość radykalnych metod: każdego nieproszonego gościa więził w piwnicach, lub zabijał na miejscu, by niepotrzebnie nie zajmował miejsca w podziemiach. Taka sytuacja. To nie koniec tragicznych wieści. Patrząc na wieżyczkę leśniczówki, służąca niegdyś do obserwacji przeciwpożarowej, nie sposób nie wspomnieć o wielkim pożarze, który w dniach 26-30 sierpnia 1992 roku pochłonął blisko 10 tys. ha lasów w nadleśnictwach Rudy Raciborskie i Kuźnia Raciborska. Z powodu silnych podmuchów wiatru ogień rozprzestrzeniał się wówczas nawet 4km/h. W walce z żywiołem życie straciło dwoje strażaków. Idąc spokojną leśną ścieżką trudno uwierzyć w to, że 24 lata temu wydarzyła się tu taka tragedia. Po kilkunastu minutach docieramy do drugiej leśniczówki o nazwie Krasiejów. Ten budynek to już zupełnie inny klimat. Choć z zewnątrz jest w dużo gorszym stanie, nie odejmuje mu to uroku. Mur pruski w połączeniu z porastającymi ściany leśniczówki pnączami nadaje jej nieco baśniowego charakteru. Tuż za leśniczówką zaczyna się rowerowa trasa nr 6. Już dawno nie miałem okazji tak długo spacerować lasem. Chłonę wszystkie kolory, zapachy i dźwięki, by dzięki nim przetrwać potem wśród betonu i asfaltu miejskiej dżungli. Jesteśmy tu. Gdzieś w środku wielkiego lasu: Na oparciu leśnej ławki zauważam logo Lasów Państwowych, na które jakoś wcześniej nie zwracałem uwagi. Drewniana wersja wygląda dużo lepiej niż ta na papierze czy tablicach informacyjnych: Z lasu wychodzimy we wsi Nędza. Jej nazwa nie jest przypadkowa - w przeszłości tutejsze nieurodzajne ziemie dawały bardzo niewielki plon, więc mieszkańcy osady dobrze wiedzieli, co znaczy słowo głód. Jak mówi legenda, pewnego razu do jednego ze skromnych gospodarstw dotarł książę raciborski i patrząc na skromny posiłek, jakim go poczęstowano (dwie niewielkie rybki) oraz stan obejścia domu, westchnął: - O nędzo, nędzo... No i tak już zostało. To znaczy kwestia nędzy raczej odeszła w niepamięć, bo wioska wygląda jak wszystkie inne w okolicy - ani lepiej, ani gorzej. A tutejsza leśniczówka też ma coś w sobie: Kierujemy się w stronę dworca PKP, idąc m.in. ulicą Sobieskiego. Ciekawe, który to już raz idę tym szlakiem ulicą o tej nazwie? Przechodząc wiaduktem nad torami kolejowymi z daleka dostrzegam niepokojący znak - ulica, którą prowadzi nas szlak, jest zamknięta. A nawet więcej - w ogóle jej nie ma, a zamiast niej jest dziura w ziemii, wokół której jeżdżą buldożery... Nic to, mijamy plac budowy i kilkaset metrów dalej, niedaleko dworca PKP odnajdujemy nasz czerwony szlak na ul. Towarowej, biegnącej równolegle do torów kolejowych. Po kilkunastu minutach marszu obok torów wchodzimy na teren Rezerwatu "Łężczok". Ta łamiąca język nazwa wywodzi się z języka staropolskiego. Słowa łęg czy łęgi oznaczały tereny podmokłe, porośnięte lasem, las lub łąkę na błotach. Niedaleko rezerwatu znajdziemy także wieś Łęg, a struga, która tu przepływa, nazywa się Łęgoń. Prawdziwy raj dla obcokrajowców, chcących nauczyć się naszego pięknego języka! Czytałem o tym rezerwacie same dobre rzeczy i cieszę się, że to już. Zaczyna się niepozornie, ale im głebiej w las, tym jest bardziej urokliwie. Biegnie tędy zielona trasa rowerowa nr 344 oraz 21-kilometrowy niebieski pieszy Szlak Młodości Josepha von Eichendorffa, najwybitniejszego poety niemieckiego późnego romantyzmu. Szlak prowadzi z Łubowic, miejsca urodzenia wieszcza, gdzie znajdują się ruiny pałacu Eichendorffów, prowadząc we wszystkie istotne dla niego miejsca (nad Odrę, do pałacu ukochanej, do leśnych ustroni), aż do Brzezia, dzielnicy Raciborza. Jeszcze nie raz dzisiaj natrafimy na ten niebieski szlak. "Łężczok" jest Jest jednym z największych rezerwatów przyrody w województwie śląskim. To aż 408,9 ha, z czego ponad połowę (245 ha) stanowi 8 stawów, reszta to łąki i lasy. Lasy wiekowe, bo ponad połowa drzew liczy sobie ponad 100 lat. Stawy założyli oczywiście gospodarni "biali bracia" czyli Cystersi z klasztoru w Rudach. Nazwy stawów są niezapomniane: Ligotniak, Brzeziniak, Babiczak, Grabowiec, Tatusiak, Markowiak, Salm Duży i Salm Mały. Salm Duży mijamy, nie mając świadomości, że po naszej prawej mamy taki duży zbiornik, bo przysłaniają go drzewa i wysokie trawy. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy jesteśmy na wysokości Babiczaka Północnego. To, co widać powyżej, to widok z takiej oto wieży widokowej: A jeśli się bardziej wychylić, Babiczak Północny prezentuje się tak: Te zdjęcia oddają klimat tego miejsca zaledwie w części, bo składa się na niego jeszcze niesamowity wielogłos setek rozmaitych ptaków, które wrzeszczą podekscytowane, jakby właśnie rozgrywał się najistotniejszy moment w ich życiu. Możliwe, że są mądrzejsze od ludzi i mają świadomość, że każda mijająca chwila jest właśnie tą najważniejszą. Ptaki to najcenniejsze, co oferuje nam rezerwat. Żyje tu połowa wszystkich żyjących w Polsce gatunków, czyli ponad 200. Większość to ptaki wodno-błotne. Bywało i tak że bytowało tu niemal 10 tysięcy osobników. Gdy siadamy na ławeczce w wieży widokowej, by zrobić pierwszą dłuższą przerwę, mam wrażenie, że lata tu ich dokładnie tyle. Nie mogliśmy wybrać lepszego miejsca na drugie śniadanie. W naszym bezpiecznym tymczasowym domku pachnie świeżym powietrzem, błotem, trawą i całym tym bezkresem wody, który widać z jego "okien". A oto i wizerunki kilku śpiewających dla nas artystów: Gdy z małym żalem opuszczamy wieżę, rezerwat serwuje nam kolejne piękne widoki: No i w końcu jest i on - imponujący swoim rozmiarze Dąb Sobieskiego. Niektóre źródła mówią, że Król przejeżdżając tu ze swoim wojskiem w 1683 roku zasadził przy okazji kilka dębów. Inne źródła stanowczo się z taką wersją nie zgadzają, mówiąc, że dęby stały tu już wcześniej, zasadzili je cystersi i jeśli już, to Król mógł na chwilę się przy nich zatrzymać i podumać nad czekającą go bitwą. Jeszcze inne przekonują, że Król i jego wojsko maszerowali całkiem inną drogą, omijając podmokłe i grząskie, a więc zdradzieckie, tereny "Łężczoka". Niezależnie od tego, jak było naprawdę, ten pomnikowy dąb szypułkowy imponuje swoim niemal 7-metrowym obwodem i 400-letnim żywotem. Jest to najstarsze i najgrubsze drzewo w Raciborzu, a zarazem jedno z trzech najstarszych i najokazalszych drzew parku krajobrazowego Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich. Jeden dąb, a tyle tytułów. Myślę jednak, że unosi je wszystkie bez trudu, wystarczy na niego spojrzeć: Kilka metrów dalej odkrywamy kolejną perełkę "Łężczoka". Jest to pałacyk myśliwski zbudowany w 1783 roku przez... oczywiście rudzkich cystersów. W 1810 roku przeszedł w ręce książąt raciborskich, służąc jako miejsce odpoczynku po polowaniach. Na początku XX wieku polował tu sam Wilhelm II, cesarz niemiecki. Jest i związana z nim ciekawostka: w latach 50-tych odkryto tu bogate zbiory archiwum komory książęcej. W 1945 roku ukryli je tu Niemcy. Jak widać, nie do końca im się to udało. Pałacyk obecnie znajduje się w opłakanym stanie, ale przyglądając się detalom, łatwo domyślić się, jak pięknie musiał prezentować się w latach swojej świetności. "Łężczok" żegna nas wąską i zarośniętą ścieżką tuż przy bagnie. Po paru minutach ścieżka robi się nieco szersza, by za jakiś czas przejść we wspaniałą otwartą przestrzeń słonecznych pól z panoramą Markowic - dzielnicy Raciborza. W tamtą stronę właśnie maszerujemy. Do Markowic wchodzimy od strony stacji kolejowej. Szlak prowadzi nas ul. Olimpijczyka, po prawej stronie widocznego poniżej kościoła. Nie spodziewając się niczego szczególnego po kilku kolejnych uliczkach, zostajemy zaskoczeni przez wspaniały widok na okolicę. To pewnie zasługa Płaskowyżu Głubczyckiego, równiny wyniesionej do wysokości 235-260 m n.p.m, na której częściowo położony jest Racibórz. A oto i namacalny dowód na to, że ziemia pod naszymi stopami jest ziemią raciborską: Wychodzimy z gąszczu pofałdowanych uliczek. Asfaltowa droga przechodzi w polną ścieżkę. Pobliska ściana drzew to zapowiedź kolejnego ciekawego punktu na mapie naszego szlaku. Po paru chwilach wchodzimy między drzewa, na terytorium lasu komunalnego Obora, na którego terenie w 2000 roku założony ogród botaniczny o nazwie Arboretum Bramy Morawskiej. Ta nazwa uświadamia mi, że jesteśmy właśnie w miejscu szczególnym. Brama Morawska to teren niezwykle ważny - i to od wieków. Dzięki temu naturalnemu obniżeniu pomiędzy Karpatami Zachodnimi i Pogórzem Śląskim a Sudetami Wschodnimi, góry nie stanowiły już niezwyciężonej bariery pomiędzy ludźmi. To właśnie tędy biegły najważniejsze szlaki handlowe z południa Europy nad Bałtyk (np. szlak bursztynowy) oraz z Małopolski do Czech, a razem z nimi przemieszczały się idee, mieszały się kultury, tradycje, łączyły ze sobą odmienne spojrzenia na świat. Przez chwilę stoję i oddycham tym miejscem. A potem ruszam znowu - lewa, prawa, lewa, prawa. Już 15:40, a przed nami jeszcze trochę kilometrów. Arboretum wita nas dość stromym podejściem, ale zaraz już wynagradza widokiem na zaczarowany ogród, czyli skupisko starannie przyciętych krzewów układających się w wielki kwiat o pięciu płatkach. Arboretum to nie tylko 164 ha rozmaitych gatunków drzew i dotyczących ich ścieżek dydaktycznych. Znajdziemy tu także mini zoo, w którym można obejrzeć ptaki i ssaki reprezentujące wszystkie krainy zoogeograficzne z wyjątkiem etiopskiej (wstęp bezpłatny), dwa zagospodarowane stawy czy pomysłową alejkę miast partnerskich, gdzie każde z nich otrzymało własną sadzonkę buka. Co ciekawe, na terenie Arboretum znajdują się dwie odrestaurowane studnie - Studnia Książęca i Studnia na Cieku Paprociowym. Co w nich takiego ciekawego? Otóż woda ze Studni Książęcej zasilała funkcjonujący w Raciborzu browar już w XVI wieku. Miasto pobierało z niej wodę jeszcze w wieku XX. Płynęła ona dzięki sile grawitacji korytem z wydrążonych dębowych pni aż do centrum Raciborza. Najdłużej, bo do lat 60-tych, korzystał w niej raciborski browar. Jak mówi dyrektor Arboretum - Hubert Kretek - woda z tej studni jest na drugim miejscu w Polsce, jeśli chodzi o przydatność do produkcji piwa, zaraz po żywieckiej. Dobrze się idzie szerokimi, cienistymi ścieżkami Arboretum, słuchając ciszy i śpiewu ptaków. Gdy las ustępuje miejsca skąpanym w słońcu łąkom, również nie narzekamy. To, co widać w oddali, to wieś Kobyla. Szlak prowadzi nas obok jej zabudowań, w ścieżkę pośród pól. Wchodzimy do raciborskiej dzielnicy Brzezie, która jeszcze w 1975 roku była osobną wsią. Malowniczymi polami dochodzimy do ul. Rybnickiej. Przekraczamy ją i wchodzimy w uliczkę biegnącą obok zakładów "Ema Brzezie", produkujących topniki spawalnicze (cokolwiek to jest). Mijamy zakłady, potem kilka domów, by znów wejść w otwartą przestrzeń soczyście zielonych pól. Widać, że szlak biegnie tędy nie od dziś. Oznaczenia szlaku znajdujemy czasem w zaskakujących miejscach: Ulicą Widokową szlak prowadzi nas w stronę lasu Widok. Las Widok to jedno z ulubionych miejsc wspomnianego wcześniej poety Josepha von Eichendorffa. Jest i przypominający o tym pomnik: Po kilku minutach marszu lasem Widok wkraczamy znów w plątaninę spokojnych uliczek Brzezia. Choć coraz mocniej czuję pokonany do tej pory dystans, gdy ulice przechodzą w ścieżkę prowadzącą do kanału Ulga, a potem w stronę Odry, czuję napływ nowej energii. Kanał Ulga ma 7,5 km. Zaczyna się i kończy na Odrze, tworząc tym samym sztuczną wyspę. Zbudowano go w latach 1934-42, by "odsunąć" Odrę od centrum miasta. Chciano osuszyć jej koryto i przekształcić w tereny zielone. Na całe szczęście plany te nie wypaliły i możemy cieszyć się zarówno Odrą, jak i sztuczną wyspą między nią, a kanałem, który pełni dziś funkcję przeciwpowodziową. O 19:34 słońce decyduje się powoli kończyć naszą wycieczkę. Po długim odcinku wzdłuż kanału Ulga, który zdawał się nie mieć końca, wreszcie dochodzimy do mostu i przechodzimy na drugą stronę, ku zabudowaniom centrum Raciborza. Co za ulga! Tuż za kanałem porzucamy szlak i kierujemy się w stronę dworca, by zdążyć na ostatni pociąg. Na dworzec docieramy już po zmroku. Mamy "w nogach" ponad 39 km. To mój rekord, do pociągu wsiadam więc zmęczony, ale wyjątkowo szczęśliwy. Euforia trzyma mnie całe dwie godziny, podczas gdy pociąg przecina noc, prując w kierunku Katowic.
2 Comments
Justyna
28/4/2016 20:30:16
A nie podwędziły wam te ptaki śniadania?
Reply
Kuba
29/4/2016 08:33:55
Nie były zainteresowane :) A trasę polecam każdemu, kto lubi zieleń, spokój i dużo maszerowania :)
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |