Ostatni odcinek szlaku Husarii Polskiej można opisać jednym słowem: przestrzeń. Nitka szlaku wije się od Raciborza przez Żerdziny, Kornice, Pietrowice Wielkie, Pietraszyn aż do Krzanowic. Wszystko to teren Płaskowyżu Głubczyckiego, czego efektem jest otaczający mnie z każdej strony, falujący na wietrze ocean pól w kilku odcieniach zieleni. Tę płaską, trawiastą i zaciszną monotonię po 6 godzinach marszu przełamuje widoczna już z daleka wieża kościoła w Krzanowicach. Choć husarzy podążali aż do wiednia, na krzanowickim rynku kończy się niemal 160-kilometrowy szlak Husarii Polskiej. 27 maja, piątek godz. 10:50 Dzisiejszy marsz zaczynam na dworcu PKP w Raciborzu. Na ul. Nowej, tuż przy rynku, udaje mi się wypatrzeć znajomy, czerwony szlak. Po drodze, przy ul. Basztowej, trafiam na zabytkową, renesansową basztę i fragment dawnych murów miejskich z XIV w. Raciborski Rynek tętni życiem. Okalają go bogate w zdobienia zabytkowe kamienice. Nie sposób przegapić wzbijającej się w niebo, wykonanej z piaskowca kolumny Matki Boskiej. Jej twórca, austriacki artysta Johann Melchior Osterreich, który swoje najokazalsze dzieło tworzył w latach 1725-1727, nie przypuszczał pewnie, jakie nadprzyrodzone właściwości będą jej przypisywać kolejne pokolenia. Według legendy, ktokolwiek ruszy cokół lub będzie wokół niego kopał, zatopi całe miasto, ponieważ kolumna przykrywa rwące źródło lub kanał łączący raciborski rynek z Odrą. Są osoby, które wiążą wielką powódź z lipca 1997 roku z pracami archeologicznymi na raciborskim rynku, odbywającymi się rok wcześniej. To jednak jeszcze nie koniec, legedna głosi również, że zniszczenie kolumny będzie zapowiedzią końca świata. Co ciekawe, rzeźba zdaje się jak na razie być niezniszczalna. Nawet podczas II wojny światowej, gdy zniszczono 80% rynkowych kamienic, ona nadal wzbijała się dumnie w niebo. Z rynku wydostaję się ul. Chopina. Mijam mieszczące się w zabytkowej kamienicy miejskie Muzeum, siedzibę PTTK oraz otulony liśćmi kościół św. Ducha. Niedługo jestem w miejskiej części Raciborza. Ulica Chopina przechodzi w Gimnazjalną, za niewielkim rondem wchodzę w ul. ks. Londzina, by na większym rondzie Solidarności pójść prosto, w ul. Głubczycką. Z niej na pierwszym skrzyżowaniu skręcam w lewo w Starowiejską, z której po kilkuset metrach uciekam w prawo, w ul. Leśmiana. Cały ten uliczno-betonowy odcinek to jedynie niecałe 2 km. A potem robi się "nieco" przestronniej: Po kolejnych 2 km marszem docieram do ul. Ocickiej, którą kieruję się w prawo, w kierunku Ocic Górnych. Tę dzielnicę Raciborza, położoną na kilku wzgórzach, całkiem niedawno, bo w 1977 roku, włączono do miasta. Skąd nazwa Ocice? Według legendy od słowa oteć, czyli ojciec, a konkretnie od ojców książąt raciborskich, których zamek znajdował się właśnie tutaj. Po kilku minutach marszu ul. Wiejską docieram do granicy Raciborza. I znów dookoła mnie robi się nieco szerzej. Szlak prowadzi mnie w lewo, drogą nr 416, by po ok 0,5 km skręcić w prawo, w ul. Szkolną we wsi Żerdziny. Co ciekawe, leży ona na wysokości 250 m n.p.m., co stanowi jeden z najwyższych punktów wysokościowych w gminie Pietrowice Wielkie, do której właśnie wszedłem. Szlak biegnie tu ulicą Świerczewskiego, obok Kościoła, a potem skręca w lewo, między domy, by znów poprowadzić mnie polną ściężką z luksusowym widokiem. Po kilku minutach dochodzę do niewielkiego lasku, który daje nieco wytchnienia od słońca. Po prawie 9 km marszu, przy korycie potoku Łopień, dopływie rzeki Psinki, robię sobie pierwszą przerwę. Po kilkunastu minutach, mimo, że wokół mnie ciągną się nieprzerwane pasy podobnych sobie pól i drzew, jestem już w granicach kolejnej wsi o nazwie Kornice. A konkretnie na ul. Leśnej. Mam czas, by ze spokojem wszystko obserwować, nie rozprasza mnie niepokój o trasę. Szlak, tak jak w przypadku poprzednich odcinków, oznakowany jest świetnie. Od raciborskiego rynku właściwie mógłbym schować mapę do plecaka. Uważny piechur na pewno nie będzie miał problemu ze znalezieniem czerwonych oznaczeń na drzewach, murach domów czy latarniach. Z Leśnej, przy zabytkowej przydrożnej kaplicy, skręcam w prawo w ul. Główną, by na jej końcu skręcić w lewo, w Spółdzielczą. Ta wiedzie mnie ku Pietrowicom Wielkim, wsi - jak podaje wikipedia - o zabudowie małomiasteczkowej. Pietrowice Wielkie witają mnie trzema jeziorami. W tym skwarze aż chciałoby się usiąść nad brzegiem, może nawet zamoczyć nogi, ale nie ma takiej opcji - odstraszają mnie tabliczki z napisem TEREN PRYWATNY. Nie ma to jak mieć własne jeziora! To właśnie tu, w Pietrowicach, kilka lat temu archeolodzy z Uniwersytetu Wrocławskiego analizując zdjęcia satelitarne wypatrzyli kolisty kształt na jednym ze wzgórz. Badania terenowe potwierdziły przypuszczenia badaczy - odkryto tzw. "rondel", krąg wybudowany przez wczesne ludy około 4900 lat przed narodzinami Chrystusa. Jak pisałem we wcześniejszej notce, opisując odcinek szlaku Rudy - Racibórz, są to tereny Bramy Morawskiej, przy której istniały pradawne osady i to było wiadome już od dawna. Nikt nie przypuszczał jednak, że znajdują się tu również tego typu kręgi, które wcześniej odkryto w wielu europejskich krajach, w Niemczech, na Słowacji, w Czechach czy na Węgrzech. Pietrowicki krąg jest jednym z największych w Europie - jego zewnętrzny pierścień ma aż 180 metrów średnicy. Cały rondel tworzą dwie fosy, dookoła których znajdowała się niegdyś drewniana palisada. Jest kilka pomysłów na to, jaki był cel tego typu budowli. Jedni wskazują na cele obronne, inni na coś na kształt dawnego stadionu. Za najbliższą prawdzie uznaje się teorię o kolistych miejscach kultu, składania ofiar i astronomicznej obserwacji nieba. Niestety prawdawny "rondel" nie jest jeszcze udostępniony do oglądania, w zastępstwie dam więc zdjęcie dworca PKP w Pietrowicach, któremu też już właściwie niedaleko do miana pradawnego wytworu ludzkich rąk. Z głównej ulicy 1 maja szlak skręca w lewo, w Wyzwolenia, by zaraz znów skręcić w lewo, w ul. Mickiewicza. Wchodzę w nią, zupełnie nieświadomy tego, że przede mną długi, prosty niemal 5-kilometrowy odcinek z najlepszymi widokami tego dnia. Na początku nic ich nie zapowiada, ot zwykła stroma wąska droga, z jednej strony pole, z drugiej co jakiś czas kilka drzew. Ale już po kilkudziesięciu krokach stawianych pod górę krajobraz zielonych wzgórz rozwija się przede mną jak żywy gobelin. Jest tu tak płasko, że widzę cały świat jak na dłoni. Płaskowyż Głubczycki to równina wyniesiona do wysokości 235-260 m n.p.m. Drzewa nie stają na drodze widokom, bo tylko 4% płaskowyżu zajmują lasy. Cała reszta to pola i łąki, płaskie jak sam płaskowyż, kulturalnie nie zasłaniające widoków ludziom spragnionym przestrzeni. Czyli takim jak ja. Za rzeką Troją asfaltowa nitka drogi zmienia się w bardziej romantyczną, piaszczystą powierzchnię. Falująca nad polami przestrzeń nadal gra tu pierwsze skrzypce. Po niemal godzinnym marszu wśród bogactw płaskowyżu dochodzę do skrzyżowania z drogą 916. Za mną gmina Pietrowice Wielkie, przede mną Pietraszyn. I tu też jest przestronnie! Ulica Wesoła w Pietraszynie kontynuuje tradycję swojej poprzedniczki, jest prosta jak strzała i dosyć długa. Ale już nie aż tak długa, tamtego rekordu chyba żadna ulica ani ścieżka już dziś nie pobije. Dochodzę do widocznego na zdjęciu wyżej kościoła św. Barbary. To raczej obrzeża Pietraszyna, i bardzo dobrze. Kościół powstał tu stosunkowo niedawno, bo w latach 1929-32, albowiem dawny kościół, wskutek wejścia Śląska Hulczyńskiego do Czechosłowacji, znalazł się za granicą. Nową świątynię zbudowano w stylu kubistycznym. W nogach mam już 20 km z okładem. Słońce robi co może, wyciskając pot z czoła. Właśnie wtedy, w momencie małego kryzysu, na ul. Jana Trulleya w Pietraszynie ratuje mnie ta oto tabliczka: A już zaraz potem, choć to nie Beskid Żywiecki, a Płaskowyż Głubczycki, maszeruję uśmiechnięty prosto na Babią Górę. Jeśli na Babią, to przecież nie asfaltem! Ulica posłusznie przeobraża się w ścieżkę. Stromą ścieżkę. Kilkanaście zasapanych kroków i nagle jest! Pamiętam tę charakterystyczną wieżę kościelną ze zdjęć. Tak z daleka wygląda kościół św. Wacława w Krzanowicach. Nogi nagle mają dużo więcej sił. Z ul. Babia Góra skręcam w prawo, w ul. Srebrna Góra. A tam już czeka na mnie zielona tablicza z przepięknym napisem... Zaraz po wejściu do miasta trafiam na tabliczki kierujące do krzanowickich atrakcji turystycznych. Szlak prowadzi mnie w prawo, w kierunku kościoła św. Wacława i, jak się domyślam, Rynku. Po kilku minutach marszu ulicą Zawadzkiego wreszcie dochodzę do Rynku w Krzanowicach, w którym ostatnie kilka drzew zdobią oznaczenia czerwonego szlaku pieszego. I oto jestem przy czerwonej kropce, gdzie kończy się (lub zaczyna) ta długa, niemal 160-kilometrowa droga, wiodąca aż do Będzina. Patrzę na tę kropkę i cofam się myślami siedem miesięcy wstecz, do dnia w którym błąkając się po polach w siemianowickiej dzielnicy Przełajka trafiłem na nieznany mi czerwony szlak. A teraz mam za sobą, pokonany w sześciu odcinkach, niemal 160-kilometrowy szlak husarii polskiej. Szlak, który pokazał mi znowu, jak bardzo zielone oblicze może mieć Śląsk i jak wiele ciszy i przestrzeni można znaleźć na tych pozornie gwarnych, niespokojnych, zdominowanych przez beton, asfatl terenach. Ale pamiętajcie, niech żaden koniec szlaku nie będzie nigdy końcem waszej wędrówki. Jeśli macie siłę i ochotę, w Krzanowicach obejrzyjcie jeszcze imponujący kościół św. Wacława. A potem wyjdźcie z Krzanowic i idźcie dalej. Ku kolejnym szlakom, bezdrożom i przygodom!
4 Comments
4/6/2016 21:13:18
Długa trasa i fajnie, że udało Ci się ją pokonać w dogodnej pogodzie, a to co zobaczyłeś już Twoje. Trochę zdziwiło mnie jak w Twoich okolicach są proste, bez większych pagórków szlaki :) No i fajne podsumowanie całości :)
Reply
Kuba
6/6/2016 12:30:19
To nie do końca moje okolice, jestem z Górnego Śląska, z Siemianowic Śląskich :) A tak płasko było na tym odcinku, bo to tereny Płaskowyżu Głubczyckiego. Szlak zaczyna się w Będzinie, biegnie przez wiele miast GOP-u, w stronę granicy w Krzanowicach. Polecam właściwie każdy odcinek szlaku, bo każdy jest inny i zapewnia inne widoki, a przy okazji nieco zabytków i innych atrakcji :)
Reply
Andrzej
26/7/2017 08:59:57
Dziękuję za szlak. W czerwcu 2016 nakreśliłem traskę i planuję przejechać ją w jeden dzień :-) może się uda. Szkoda, że nie dodajesz pliku GPX - wiem idę na łatwiznę :-)
Reply
Kuba
28/7/2017 10:46:02
Cześć :) a ja dziękuję za wszystkie komentarze - GPX brałem stąd: http://www.slaskie.travel/Trasy/Pokaz/11086/bedzin-krzanowice-szlak-husarii-polskiej/1376. Trasa jest naprawdę fajna, życzę powodzenia :)
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |