Po 3 latach coraz dłuższych i śmielszych rowerowych wycieczek poczułem, że "góral" to chyba nie to. Ciężkawy, bujający i stawiający opór na asfalcie Author zaczął wydawać mi się kulą u nogi. Zacząłem więc szukać alternatywy. Nie przypuszczałem nawet, do czego mnie te poszukiwania doprowadzą... Wszystko zaczęło się od moich obolałych pleców. Jadąc w maju tego roku nad morze, większość bagażu wiozłem w 26 litrowym plecaku. Plecy zaczęły protestować już drugiego dnia. Ramiona, w które po kilku godzinach jazdy wbijały się szelki plecaka, drętwiały od opierającego się na nich ciężaru, a pot płynął strugami. Po 14 dniach takiej jazdy o bagażniku myślałem niczym o cudownym wybawieniu. Niestety, okazało się, że rama mojego Authora nie ma odpowiednich otworów do montażu klasycznego bagażnika. Wypróbowałem też bagażnik montowany na sztycę, ale mimo szczerych chęci jakoś nie wzbudził mojego zaufania. Wtedy to po raz pierwszy pomyślałem: a gdyby tak zamiast szukać różnych bagażnikowych przejściówek i innych skomplikowanych rozwiązań, zmienić rower na taki, na którym bagażnik poczuje się tak jak trzeba? No i poszło. Szybko znalazłem mnóstwo argumentów przeciwko wysłużonemu Authorowi. Przecież od dłuższego czasu denerwował mnie bujający się amortyzator, który na podjazdach pożerał dużą część energii, a rama od wydawała mi się za mała, nie mogłem wyciągnąć się na niej jak należy. A w dodatku jeździłem w 85% po asfaltowych drogach. Może więc rower MTB już nie był dla mnie? Może powinienem poszukać czegoś bardziej odpowiedniego do mojego stylu jazdy? Od pytań szybko przeszedłem do działań. Przeczesywałem przebogate archiwa Internetu obsesyjnie, po kilka godzin dziennie. Czytałem o rowerach crossowych, szosowych, przełajowych, trekkingowych, miejskich i wszelkich hybrydach tych wcześniej wymienionych. Zalała mnie fala informacji i związanych z nimi możliwości. Głowę wypełniły setki wizji. Oczami wyobraźni widziałem: - mnie śmigającego w obsisłym stroju na szosie (to była dość krótkotrwała wizja) - mnie pokonującego cały świat na wypasionym, wygodnym trekkingu (tej oddałem się nieco dłużej) - mnie na wygodnej kanapie miejskiego pomykacza (to było dosłownie kilka sekund) Interesowało mnie wszystko, co nie jest "góralem", który mi się "przejadł", kojarzył z oporem, ciężarem i ograniczeniem. Byłem też trochę ciekaw nowości, trochę głodny odmiany. Przyznaję, kolorowa różnorodność świata rowerów przyciągała mnie jak magnes. Nie wiem, ile ogłoszeń obejrzałem. Myślę, że setki. Rowery myliły mi się ze sobą, grupy Shimano, piasty, koła, obręcze, hamulce, opony i ceny tego wszystkiego wirowały przed oczami w szalonym tańcu, w którym było zdecydowanie za dużo zer. Szukałem niezawodnej maszyny, która zostanie ze mną przez kilka, a może kilkanaście lat. Szukając, czekałem, aż poczuję do któregoś z rowerów "to coś", co było mieszanką bardzo przyzwoitych części i wywołującego szybsze bicie serca fajnego wyglądu. Znalazłem go po tygodniu. Był to ogniście czerwony Cannondale. Duża rama o klasycznym kształcie, 28 calowe koła z wąskimi oponami, no i oczywiście solidny bagażnik o ładowności do 25 kg. Pojechałem po to cudo do Tychów, do komisu rowerowego na Czułowie, prowadzonego przez pana Edwarda Sitko. Na żywo prezentował się świetnie (rower, nie p. Edward). Zachwyciły mnie ręcznie szlifowane spawy. Był elegancki i unikatowy. Może tylko trochę zbyt retro, jak na mój gust. Szybko pozbyłem się kierownicy typu jaskółka, pełnych błotników i starego dynamo z okrągłymi lampkami. Zastąpiły je prosta kierownica z gripami Sram i małe lampki na baterie. Teraz wyglądał tak jak trzeba. A jak jeździł! Pierwsza jazda z Tychów do Siemianowic była niemałym szokiem. Czy to możliwe, żeby jechało mi się tak łatwo? Gdy trochę przycisnąłem pedały, mknąłem jak szatan, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jazda na 28 calowych kołach i oponach typu slick o szerokości 1,25 cala była czymś zupełnie nowym. Oto więc wkroczyłem w nową erę. Erę Cannondale'a, czyli błyskawicznych przejazdów asfaltowymi drogami, z plecami wolnymi od plecaka, torbą na bagażniku i ramą, na której mogę się rociągnąć porządnie, niczym stary dywan na podwórkowym trzepaku. Zabrałem go na wycieczkę na Jurę Krakowsko-Częstochowską i po dwóch dniach, podczas których zrobiłem ponad 100 km, nie czułem prawie w ogóle zmęczenia. Nieco mocniej czułem za to wyboje i kamienie, ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami? Szalałem. Przyspieszałem w miejscach, w których wcześniej ledwo się wlokłem, pod górę wjeżdżałem jak na skrzydłach, z górki pędziłem niczym szaleniec. Trasę, którą wcześniej pokonywałem ponad dwie godziny, teraz przejechałem w 1,5. Lekka rama, nowe opony i sztywny widelec dawały mi moc, o której wcześniej nawet nie marzyłem.Poza tym Cannondale był piękny. Wyjątkowy pośród zalewu Merid, Krossów i Giantów. Byłem na nim takim trochę hipsterem, a trochę outsiderem. Fajnie było. A potem była ta wyboista parkowa ścieżka w parku przy hipermarkecie. Zazwyczaj jeździłem nią z przyjemnością. Prułem z górki, lawirując między kamieniami. Ale teraz nie było już tak łatwo. Wąskie opony ślizgały się po kamieniach, sztywny widelec telepał mną na wszystkie strony. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że zacząłem unikać tej ścieżki, jeździć dookoła. Unikałem też innych skrótów. Na asfalcie było super, ale na wybojach już mniej. Po parunastu dniach przygody z Cannondalem zaczęły mnie boleć nadgarstki. Wcześniej robiłem trasy po 10o km i więcej i nawet nie zdawałem sobie sprawy, że posiadam coś takiego, jak nadgarstki. Teraz po 5-10 km czułem kłujący ból, który odbierał wiele przyjemności z jazdy. Mijały dni, a ja coraz częściej łapałem się na tym, że gdy przejeżdża koło mnie "góral" z radością wsłuchuję się w szum jego grubych opon. W ten sam szum, który kojarzył mi się z takim ograniczeniem! Patrzałem na amortyzator i szalejących po wybojach jeźdźców na MTB. Patrzałem i mina mi rzedła. Tęskniłem za swobodną jazdą polnymi ścieżkami, leśnymi duktami. Tęskniłem za wjeżdżaniem wszędzie tam, gdzie popycha mnie ciekawość. Za zalesionymi, wąskimi traktami, za polami, pełnymi kamieni i piasku, za wszystkim, co nie jest asfaltem. Tęskniłem za... starym dobrym góralem. Chwiejny w swoich chceniach niczym nastoletnia panienka i zaniepokojony nieco tym faktem, zacząłem z pewną nieśmiałością znów przeszukiwać ogłoszenia. Piękny Cannondale pojechał pod Warszawę, do nowego właściciela, który był z niego bardzo zadowolony. A ja po kilkunastu dniach poszukiwań znalazłem nowego "górala". Tym razem był to GT, znany ze swojej ramy typu "triple triangle". GT Avalanche był technicznie kilka poziomów wyżej niż stary, poczciwy Author. Podobał mi się bardzo, ale byłem już ostrożny, pamiętając o ostatnim, nie do końca udanym związku. Umówiłem się na spotkanie z jego właścicielem w parku Chorzowskim. Starałem się być obiektywny i nie dać się emocjom. Nie było to łatwe, bo po pierwszych minutach na grzbiecie GT poczułem, że świat znów należy do mnie. Razem ze wszystkimi wybojami, piaszczystymi ścieżkami i innymi przeszkodami, jakie mi tylko przyjdą do głowy. Kupiłem go, czując, że teraz to już na pewno to. Wróciłem do domu. Znów mam "górala", a do tego pewność, że nie chcę więcej szukać czegoś innego wśród zalewu rozmaitych rowerów. GT pojechał ze mną na ponad 200-kilometrową wycieczkę i było super. Opony szumiały, ręce pewnie trzymały szeroką na niemal 70 cm kierownicę, amortyzator uginał się miękko, a ja jechałem przez lasy i pola z szerokim uśmiechem. Bo już wiedziałem, czego mi potrzeba do rowerowego szczęścia. A co z przewożeniem bagażu? Szukałem, drążyłem i rozwiązałem tę kwestię. Ale o tym na razie cichosza, bo to będzie niespodzianka. Powiem tylko tyle, że będzie to rozwiązanie pomysłowe, stylowe, w wersji light i w naszym kraju wciąż mało popularne.
4 Comments
16/9/2015 10:24:25
Szkoda trochę tego Cannondale'a. Właśnie taki sprzęt wyprawowy mi się marzy. Mam rower na 26 calowych kołach z amorem, ale zamieniłbym go chętnie na Cannondale'a ze sztywnym widelcem i 28 calowymi kołami.
Reply
Kuba
16/9/2015 12:49:49
Polecam ci komis rowerowy w Tychach, jak będziesz w okolicy. Tam dużo jest takich właśnie perełek w naprawdę rozsądnych cenach :)
Reply
7/6/2017 18:35:31
Ja mam Cannondale'a jestem zadowolony, konkretna firma. Wielu moich znajomych także ma rowery tej marki i wszyscy są zachwyceni,
Reply
Kuba
7/6/2017 18:48:05
Cannondale to konkretna i solidna firma - nie przeczę :) Ale mój tekst nie dotyczy w ogóle producentów rowerów, co ich rodzajów. Po prostu pasuje mi najbardziej MTB i jego właściwości, w przeciwieństwie do trekkinga.
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |