Wreszcie ich odnalazłem. Tych, którzy tak jak ja uwielbiają forsować doły wypełnione błotem, chaszcze, opuszczone budynki i drewniane ściany. Czekali na mnie grzecznie 19 lipca o 11.30 na starcie lipcowego Runmageddonu. Ale po kolei. Na bieg pod grozę budzącą nazwą Runmageddon zapisałem się w październiku. A potem, zamiast zacząć się przygotowywać, zacząłem się bać. Miałem wziąć się za bary z biegiem, który promuje się hasłem "będzie piekło", sam mając na koncie zaledwie kilka biegów ulicznych, gdzie wystarczyło przez parę kilometrów kłapać adidasami po płaskim. Runmageddon to, poza 6 kilometrową trasą, jeszcze ponad 25 wymyślnych przeszkód, na których ludzie skręcają i łamią kończyny. Przyglądając się zdjęciom z poprzednich edycji, zastanawiałem się, na której z nich polegnę i czy będzie bardzo bolało... Koniec świata nudnych biegów? Jedziemy w trójkę: dwoje zawodników, czyli ja i Adrian oraz moja druga połówka - dziś jako wierna pani kibic i fotograf w jednym. Na torze Służewiec meldujemy się o wpół do dziesiątej, dwie godziny przed startem. Witają nas wolontariusze i wżące, warszawskie powietrze. Miłe panie wypisują nam numery na czole i obdarowują pakietem startowym, który zawiera: koszulkę z logo biegu, mały plecak typu worek, stos ulotek ze zniżkami na wszelaki sprzęt sportowy i mapkę, na której zaznaczono przebieg trasy i przeszkody. Miało być 25 a naliczyliśmy 34. Ups. Zgrywamy twardzieli, ale nie do końca nam to wychodzi. Gdy zza barierek oglądamy jedną z drewnianych ścian, ciężko nam ukryć rozszerzone źrenice. Piszę sms-a do rodziców, żeby się nie martwili. Ja martwię się za nich! Im bliżej do 11.30, tym więcej dookoła tłoczy się usportowionych ciał. Wszędzie widzę tylko krągłe mięśnie, wyżyłowane łapy i kaloryfery na brzuchach. Ale po czasie to złudzenie pryska. Są tu najróżniejsi osobnicy. Gdy jedni ze skupionymi minami rozgrzewają się gdzieś na uboczu, inni biorą to od zupełnie innej strony. Np. drużyna pięciu chłopów jak dęby, którzy mają wzorzyste getry w kwiaty. Albo ci w różowych baletowych spódniczkach. Już wspólna rozgrzewka daje mi nieźle w kość. Dobrze, że tuź obok mety chłopaki dają czadu na bębnach. Tętno skacze w rytmie ich uderzeń, zniecierpliwieni runmageddonowcy zaczynają walić pięściami w metalowe boksy. Zezwierzęcają się, czy co? Ale ja też czuję się, jakbym miał za chwilę eksplodować. Robi się gorąco... ...jak w piekle! 5... 4... 3... 2... 1... Wśród kolorowego dymu i nieludzkiego wrzasku plątanina rąk i nóg wypycha mnie z boksu. Prawa, lewa, prawa, lewa - przypominam sobie odwieczne zasady rządzące biegiem. Dołącza do mnie Adrian. Mój strach krok za krokiem zmienia oblicze, stając się czystą ekscytacją. Ramię w ramię forsujemy pierwsze przeszkody - wysokie, ostre krzaki, przygotowane dla jeźdźców na koniach i bele siana, poustawiane w wielkie stosy, które wyglądają na dużo wyższe, niż na zdjęciach. Przy jednym ze skoków plączą mi się nogi i nagle ziemia zaskakująco gwałtownie spotyka się z moim policzkiem. Ale nic to! Dzięki adrenalinie straciłem czucie w całym ciele i jestem chwilowo niezniszalny. Wbiegamy do zacienionego zagajnika, gdzie cierpliwie czekają na nas rowy z mętną wodą. Zapadamy się w błocie po kolana, miękka substancja zasysa podeszwy i najwyraźniej chce nas zatrzymać na dłużej. Nie mamy czasu! Wyrywamy się energicznie, by za chwilę wspiąć się na wielką górę piachu a z niej wpełznąć pod nisko rozwieszony drut kolczasty. To mój debiut w czołganiu. Kamienie i gałęzie tną skórę rąk i nóg. Jak to dobrze, że ciągle nic nie czuję. Nic oprócz uśmiechu, który jakoś ciągle nie chce się odkleić od ust. Przeć do przodu Tylko na tym się skupiam. Po paru minutach zdaję sobie sprawę, że gnam jak szalony. Szukam więc swojego rytmu, choć wybijają mnie z tego coraz to nowe przeszkody: dziwne metalowe chwiejące się konstrukcje, ścieżki wśród chaszczy czy zarośniete bajora z mulistym dnem. Przy jednym z nich muszę zarzucić na ramię worek z piaskiem a wody jest tak dużo, że momentami sięga mi aż do nosa i broni dostępu do powietrza. Nigdy wcześniej nie robiłem czegoś tak dziwnego i nigdy wcześniej nie czułem się tak cudownie skupiony na chwili bieżącej. Nie mam czasu na rozmyślanie, wymyślne strategie czy odczuwanie bólu. Są tylko moje nogi, pracowicie przebierające gdzieś w dole jedna za drugą i ubłocone dłonie, chwytające się zaciekle drążków i łańcuchów. Jest pełna koncentracja na oddechu i znajdowaniu w sobie energii, nawet wtedy, gdy już jestem pewien, że wyczerpałem wszelkie zapasy. Wespół w zespół Szybko przekonuję się, że nie jest to bieg jak każdy inny. Zawodnicy, zamiast z satysfakcją wymijać konkurentów, wyciągają pomocną dłoń, by pomóc mi pokonać wyjątkowo wysokie pionowe ścianki. Robię to samo, chętnie użyczając swoich pleców jako dodatkowego stopnia. Z każdą minutą rosną odległości między zawodnikami. Teraz zamiast wśród rozkrzyczanej masy biegnę obok kilku zawodników o podobnym tempie. Sam nie wiem jak i kiedy, z dwojgiem z nich zaczynam tworzyć ekipę, która wspólnie pokonuje każdą przeszkodę. Razem jest dużo szybciej. Z każdym kolejnym wyzwaniem doskonalimy swoje sposoby. Choć lipcowe słońce, królujące na bezchmurnym niebie, wyciska z czoła słone krople potu, ciągle się uśmiecham i ciągle chcę więcej. Jak się wykończyć, to przynajmniej różnorodnie Przeszkody zaskakują różnorodnością. Są tu wysokie pionowe i skośne ścianki, najróżniejsze drabinki i siatki, zagruzowane budynki, do których należy wskakiwać przez okno, betonowe baseny porośnięte śliskimi glonami (z przyjemnie chłodzącą wodą!), głębokie i wąskie rowy z mułem, gęste sznury między drzewami, pomiędzy którymi trzeba wić się niczym Jennifer Lopez w swoim teledysku. Trzeba się też nadźwigać: wielkie opony z tira turlam na drugą stronę, z dwoma mniejszymi idę obładowany niczym na promocji w Biedronce. Są i jęzory ognia i zbiornik z kostkami lodu. Jest wszystko, czego dusza zapragnie! Każda z przeszkód budzi we mnie gorączkową gonitwę myśli. Za wszelką cenę chcę znaleźć jak najszybsze i jak najmniej męczące rozwiązanie. Ale tu nie ma łatwych rozwiązań, więc myśli muszą się trochę nagonić. Z czasem porządkuję te emocje. Pomaga mi w tym coraz większe zmęczenie, przyjaciel spokojnego umysłu. Przy akompaniamencie własnego świszczącego oddechu i świszczących oddechów moich kompanów wpadam we własny rytm. Nogi niosą mnie posłusznie, choć już przestałem czuć się niezniszczalny i piekący ból mięśni dotkliwie przebija się do świadomości tysiącami igiełek. Każda przeszkoda wydaje się być tą ostatnią, ale przed nią ciągle wyrastają następne. "Jak długo już biegnę? Czy zmieszczę się w limicie dwóch godzin?" Te dwa pytania nie chcą dać mi spokoju. Gdy widzę przed sobą ostatnią, gigantyczna skośną ścianę, oddycham z ulgą. Bez pomocnej nogi (bo pomocna dłoń okazała się za krótka) mojego nowopoznanego kompana w życiu bym nie wskoczył na górę. Z ulgą siadam na szczycie i zerkam na metę. Widzę machającego do mnie Adriana i wielki zegar, pokazujący 1:03:58. O mamo, zrobiłem to! I nawet nie poszło mi najgorzej. Zaraz za metą zostaję obdarowany chustką z logo biegu, zimnym piwem i medalem. Emocji jest co niemiara. Przytulam wolontariuszkę, czego w normalnych warunkach na pewno bym nie zrobił. Co w tym takiego fajnego? Emocje opadają ze mnie przez kolejne kilka godzin. W drodze powrotnej odnajduję na ciele kolejne pamiątki po godzinnej przeprawie. Opuchnięte nadgarstki, ranu kłute, cięte i szarpane i co najdziwniejsze... zdarta skóra pośladków! Dumny ze swoich obrażeń, tak jak z pamiątkowego medalu, wracam do domu jak na skrzydłach. Zastanawiam się, skąd ta euforia i radość. Ktoś zorganizował dla mnie tor przeszkód, przeczołgał w błocie i chaszczach, wymęczył i poranił, a ja promienieję jakimś nowym, nieznanym wcześniej rodzajem szczęścia i satysfakcji. Może to efekt drzemiącej w nas wszystkich głęboko potrzeby karkołomnych fizycznych wyzwań? A może tylko narkotyczne działanie adrenaliny? Wszystko mi jedno, ważne, że chcę to powtórzyć. Zapisałem się już na kolejną, tym razem górską edycję Runmageddonu 2015. Do zobaczenia 30 maja w Myślenicach na starcie Rekruta! Więcej o tej edycji poczytać możecie tutaj: Górski Runmageddon Rekrut
0 Comments
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |