12/7/2015 4 Komentarze Otarliśmy się o JuręTo była wyprawa na zaostrzenie apetytu. Zaledwie musnęliśmy Jurę, nie zdążyła przed nami odsłonić wszystkich swoich walorów. Ale nie ma tego złego - to dopiero początek eksploracji tych pięknych terenów. 18 lipca, sobota godz. 9:00 Zbieramy się pod Biedronką na Bytkowie. Ja, moja druga połowa i Justyna, która towarzyszyć nam będzie tylko w jedną stronę, do granicy województwa śląskiego. Jest jeszcze wcześnie, a upał już daje się we znaki. Skóra klei się nam od kremu z filtrem 20. Czapka na głowę, ciemne okulary na nos i ruszamy tnąc naszymi dwukołowcami tę ciepłą zupę, którą zwą powietrzem. Ruszamy na 2-dniowy wypad na Jurę! Pierwszy przystanek mamy na Pogorii IV w Dąbrowie Górniczej. Dojazd do Pogorii opisałem tutaj. Po 20 km w siodełku miło jest rozprostować kości i pogapić się w spokojną wodę wielkiego zbiornika. Szczególnie rano, gdy na asfaltowej ścieżce wokół wody nie ma jeszcze tłumu rolkarzy, biegaczy, rowerzystów i spacerowiczów. Dobrze jest zjeść pierwszy posiłek i ucieszyć się, że mamy na Śląsku takie fajne miejsca. Ale to nie czas na leniwy relaks. Przed nami jeszcze 35 km, a temperatura rośnie jak wściekła. Jak na wczasach Jedziemy sobie ulicami Dąbrowy, zapominając, że to ulice. Jest jak na wczasach. Domki jednorodzinne, iglaki i piaszczysta ziemia. Cisza, słońce i zero samochodów, a my gadamy, gapimy się na wszystko dookoła i wystawiamy twarze do słońca. Czasem milkniemy, słuchając ciszu i szumu opon, połykających kolejne kilometry, jakby były bułką z masłem. À propos bułek. Nieopodal stacji kolejowej Sikorka stoi sobie mały sklepik. I bardzo dobrze, bo czuję, że nadchodzi czas na załadowanie czegoś do żołądka. Pieczywa brak, więc biorę strucję z jagodami. Jest średnia, ale jestem głodny, więc jest wyśmienita. Przed sklepem Justyna zaznajamia się z panem nadużywającym, pytając go o drogę i pociąg do Katowic. Pan jest niezwykle pomocny. Na szybko opracowuje dla nas trasę, mimo, że mamy własną. Dziękujemy mu serdecznie i ruszamy swoją drogą. Mały muszy koszmar Pola między Dąbrową a Niegowonicami są piękne, ale w lipcu są małym koszmarem. Upał, buzujące tysiącami owadzich istnień łąki plus spocona skóra trojga rowerzystów to nie do końca dobre połączenie. Mkniemy z turbodoładowaniem lęku. Najbardziej boim się końskich much. Udaje nam się w tym pośpiechu zauważyć, jak tu ładnie. Szkoda tylko, że nie ma nawet chwili na kontemplację widoku. Trzebaby tu przyjechać jesienią. Pod koniec, gdy już stoimy jednym kołem na asfalcie i owadzia masakra wydaje się być za nami, Justyna chwyta się za prawy bok. Jednej musze się udaje. Słodkie Niegowonice Kobiety domagają się kawy i kalorii. Możliwe, że mają omamy od słońca. Skąd wziąć kawę w sennych Niegowonicach? Jednak w pewnym momencie, gdzieś w połowie ul. Sportowej Justyna dostrzega tabliczkę na jednym z domów. Tabliczkę z napisem Imbir Cafe. - Jedziemy! - rzuca i pędzi ku uchylonej furtce. Choć w sobotę jest czynne od 17, a mamy dopiero 14, gdy tylko się zbliżamy, na powitanie wylatują ku nam dwa małe pieski, a tuż za nimi właścicielka, która z uśmiechem zaprasza nas do środka. Imbir Cafe otwiera swoje powoje specjalnie dla nas. Właścicielka jest sympatyczna i pomocna. Wyciąga mapę, pokazuje nam skróty. Ceny w menu są równie przyjazne. Dostajemy jeszcze ciepły (i pyszny!) jabłecznik i sernik, dziewczyny piją kawę. Psy nie odstępują nas na krok i nawet pozują do zdjęć. Jest cicho i spokojnie. Słońce świeci na pełny regulator, na niebie brak jakiejkolwiek chmurki. Dla takich chwil warto żyć. Czarnym szlakiem Nie spodziewałem się tak spokojnych ulic. Odkąd wyjechaliśmy z Niegowonic, w ogóle nie wyglądają na ulice, a raczej na szerokie, żwirowe lub piaszczyste ścieżki, po których raz na kilkanaście minut przemyka jakiś samochód. Na zmianę otacza nas las, łąki i senne wioski, które wyglądają jak niezamieszkane. Mijamy Jeziorowice, Błojec i Skałbanię. Cały czas prowadzi nas czarny szlak, który okazuje się być szlakiem Partyzantów Ziemii Olkuskiej. Warto wziąć go pod uwagę przy planowaniu kolejnych tras. Jego długość to aż 44,3 km, no i wiedzie przez malownicze i urokliwe tereny Jury. Cisza mości się wygodnie w gorącym powietrzu. Cały świat toczy się gdzie indziej, tutaj jesteśmy tylko my, rowery i widoki coraz mniej kojarzące się ze Śląskiem. Jakby nie było, coraz bliżej do Małopolski. Centuria Rzeka Centuria była jednym z moich celów na te wakacje. Rok temu zobaczyłem jedno jej zdjęcie i po prostu mnie urzekła. Potem trochę o niej poczytałem i dowiedziałem się, że to dopływ Białej Przemszy, jej źródła są objętym ochroną pomnikiem przyrody nieożywionej, a płynąc tworzy liczne rozlewiska i mokradła. Jest też ostoją endemicznej warzuchy polskiej. Dla mnie jest rzeką, która kryje w sobie jakąś tajemnicę i niech tak pozostanie. Wskakuję w jej spokojny nurt niemal od razu. W ten gorący dzień zimna woda jest małym cudem. Pozujemy na tle rzeki, rozprostowujemy kości. No i żegnamy się. Niepozorny drewniany mostek jest dla nas granicą województwa, a dla Justyny końcem wspólnej jazdy. Mknie z powrotem, trzymając się zielonego szlaku rowerowego, prosto na stację PKP w Łazach, na pociąg do Katowic. Gdy dojeżdżamy do Chechła, przypominam sobie, że już tu kiedyś byłem, tylko przyjechałem od nieco innej strony. Na liczniku już ponad 50 km, na niebie słońce grzeje coraz mocniej, a my ciągle kręcimy bez większego trudu. No bo jak tu nie jechać, gdy drogi są puste, a dookoła rozciąga się krajobraz falujących na wietrze pól? Przysiółek Godawnica i jeszcze trochę chodzenia Kilka kilometrów za Chechłem skręcamy w prawo w drogę nr 791, by szybko odbić w lewo, prosto w las. Nocleg mamy we wsi Ryczówek, a konkretnie w jednej z jego trzech części: przysiółku Godawica. Agroturystyka Jurna Chata to jeden z kilkunastu domów ukrytych wśród lasów. Okolica jest bardzo spokojna, gospodarz sympatyczny i pomocny. W korytarzu leży stos przewodników, na ścianie wielka mapa okolicy. Teren przed domem jest ogromny i wyposażony w miejsca na ognisko, zadaszone wiaty z grillem, liczne hamaki, huśtawki i wszystko, czego styrana miejskim życiem dusza zapragnie. Ale my nie chcemy się jeszcze relaksować. Wyruszamy na rekonesans wokół domu. Znajdujemy czarny szlak, wiodący do grobów partyzantów z czasów powstania styczniowego. By trochę urozmaicić wyjazd, postanawiamy dla odmiany nieco pochodzić. W Godawicy też nie ma tłumów. Chociaż w lesie, na szlaku, mija nas kilka osób. W pokoju jest wszystko, czego potrzeba utrudzonym drogą rowerzystom. Łazienka, ubikacja i duże łóżko. Telewizor też się przydaje. Można obejrzeć prognozę pogody i przygotować się na kolejny upalny dzień. Jemy smażoną kiełbaskę, smarujemy spaloną słońcem skórę (filtr 20 nie wystarczył) i o 22 padamy jak muchy. Jak te końskie, co jeszcze świętują nasz przejazd przez pola. 19 lipca, niedziela godz. 8:30 Nie ma na co czekać. Słońce już się rozkręca, więc szybko pakujemy manatki i ruszamy w drogę powrotną. Drogi są jeszcze spokojniejsze niż wczoraj, co oznacza, że nie mijamy nikogo. Nikogo, oprócz pana w fantazyjnym, kowbojskim kapeluszu, cwałującego na koniu. Delikatny ruch zaczyna się dopiero w okolicy ul. Idzikowskiego w Dąbrowie. Nasza trasa jest dokładnie taka sama jak wczorajsza. Chcieliśmy ją modyfikować, ale tak się nam spodobała, że chcemy przejechać ją jeszcze raz. A może nawet dwa razy, jakby się dało. Jedyną odmianą jest to, że zatrzymujemy się w Chechle i pod drewnianą wiatą, tuż obok pomnika wielbłąda jemy sobie śniadanie. A potem, podążąjąc za wzrokiem wielbłąda, wjeżdżamy w ulicę pustynną i już po paru chwilach patrzymy na rozległy obszar Pustyni Błędowskiej. Upał, zmęczenie i przebita dętka Droga do domu zawsze jest w jakiś sposób krótsza. To dobrze, bo upał i zmęczenie powoli dają nam się we znaki. Przerw jest dużo więcej, tempo nieco leniwe. Ale to nic. Pośpiech jest przecież złym doradcą. Trasę wydłuża kapeć, złapany przeze mnie kilka km przed zamkiem w Będzinie. Oczywiście tradycyjnie w tylnym kole. Dętka ledwo zipie od dwóch zabójczych strzałów: zakrzywionego kolca i pokażnego kawałka szkła, który zakamuflowany tkwi głęboko w oponie. To pierwsza trasa, podczas której mam okazję przetestować torbę z sakwami Author A-N441. Spisała się na medal. Zmieściła ekwipunek (dwa komplety ubrań, kurtki przeciwdeszczowe, kosmetyki, jedzenie, telefony, mapy) na dwa dni dla dwóch osób bez większego trudu. Pod drzwiami naszej klatki meldujemy się ok. 17-tej. Nogi domagają się odpoczynku, a spalona skóra balsamu. Głowom jednak nic nie trzeba - dostały solidną porcję spokoju i uśmiechu i znów na jakiś czas świat wydaje się otwarty, przyjazny i o niebo lepszy, niż pokazują w telewizji. A nasza trasa wyglądała mniej więcej tak:
4 Komentarze
Justyna
24/7/2015 12:15:03
trasa jest cudowna a te tereny polecam każdemu, i tym co rower na codzień i tym co od święta!
Odpowiedz
ilona
26/7/2015 03:35:19
Super, tę trasę też przejadę już wiem ,że będzie pięknie.
Odpowiedz
Mariusz Zaprzelski
27/8/2015 08:30:01
Wiele razy byłem w tamtych okolicach ale nigdy tą trasą. Na pewno skorzystam z tej opcji gdy znowu się tam wybiorę.
Odpowiedz
Kuba
27/8/2015 09:00:40
Super, że mogłem podsunąć fajną trasę :)
Odpowiedz
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |