Maleńka wieś Mikołeska w gminie Tworóg to kilka ulic, plac zabaw, przystanek i zaledwie kilkudziesięciu mieszkańców. Całość pilnie strzeżona z każdej strony przez liściaste oddziały świerklanieckich lasów. Na mapie tworzy niewielką wyrwę wśród ogromnej plamy zieleni. Czym mnie przyciągnęła? Otóż właśnie w Mikołesce stoi domek letniskowy pewnej zaprzyjaźnionej, przesympatycznej rodzinki. Cel sam wpadł mi pod koła, więc nie miałem wyboru, ruszyłem w trasę! Trasa wyglądała na dość łatwą. Internetowa mapa wyliczyła mi 35 km w jedną stronę. Spakowałem prowiant, mapę, lekką kurtkę i około 9 rano wskoczyłem na rower. Był już 8 września, ale lato najwyraźniej nie chciało zamienić się miejscami z jesienią. Nieśmiałe z początku słońce, z każdym mijającym kwadransem coraz śmielej wyglądało zza chmur, sprawiając, że w kasku czułem się trochę jak w saunie. Wyjechałem z Siemianowic przez moją ulubioną, rolniczą dzielnicę - Przełajkę. Jak zawsze w dobry nastrój wprawiły mnie tutejsze krajobrazy - bezkresne pola po horyzont, zaciszne ulice, sprawiające wrażenie, jakby czas płynął tu wolniej. Przejechałem mostkiem nad Brynicą i już byłem w Wojkowicach. Ich też, na całe szczęście, nie można zaliczyć do metropolii. Tam z największej ulicy, tj. Jana III Sobieskiego skręciłem w ul. Piaski i skierowałem się na Dobieszowice a następnie na Wymysłów. Spokojnym tempem, niemal pustymi ulicami dojechałem do mojego pierwszego przystanku na drugie śniadanie – cichego i sennego o tej porze parku w Świerklańcu. Po paru minutach odpoczynku przeciąłem park Świerklaniecki, leżącą tuż za nim drogę nr 78 i wjechałem do Świerklanieckich lasów. Przeciąłbym je jadąc widocznym na zdjęciu powyżej głównym traktem, lecz wielkie maszyny, przeprowadzające wycinkę drzew zablokowały mi drogę. Wjechałem więc na chwilę w uliczki Nowego Chechła, tam pokręciłem się trochę, szukając ul. Grzybowej, na końcu której czekał na mnie już drugi tego dnia zbiornik wodny. Gdy ostatnim razem byłem nad zalewem Chechło, a było to pod koniec lipca, plażowicze oblegali jego brzegi niczym szarańcza, grille dymiły gęsto a kolejki do WC i barów z kebabem sięgały kilkudziesięciu metrów. Widząc budki pozamykane na cztery spusty, puste plaże i spokojną taflę wody trudno było uwierzyć, że jestem w tym samym miejscu. Było tak cicho, że słyszałem rozmowę dwóch starszych panów siedzących na ławce po drugiej stronie jeziora. Oparłem rower o murek wyrastający z szerokiej plaży a sam rozłożyłem się na nim, leżąc na plecach. Upajałem się spokojem, jaki płynął od wody, słuchałem ciszy i wygrzewałem się w promieniach słońca. Umysł najwyraźniej jednak nie próżnował, bo w pewnym momencie przyszedł mi do głowy iści szatański pomysł. A jakby tak wskoczyć do wody i się wykąpać? Ostatni raz w tym sezonie? Było mi bardzo ciepło, więc wydawało się to logicznym rozwiązaniem. Po chwili wahania porzuciłem jednak ten pomysł. Wizja niewyschniętego ubrania, wystawionego na bądź co bądź jesienną aurę jako mnie otrzeźwiła. Po kilkunastu minutach relaksu wskoczyłem z powrotem na moją niebieską machinę. Jechałem przy prawym brzegu zalewu, trasą ze sfatygowanych, betonowych płyt. Podskakując na łączeniach i unikając licznych wyrw, kątem oka zauważyłem ciekawe oznakowanie szlaku. „LR? Co to może znaczyć?” zastanawiałem się i umilając sobie jazdę wymyślałem różne rozwiązania. Leśny Rajd, Leniwy Rowerzysta, Leśny Rower? Oznaczenia ciągle pojawiały się na przydrożnych drzewach, wyglądało na to, że tajemniczy szlak pokrywał się z moją trasą. Była to pierwsza rzecz, jaką sprawdziłem po powrocie do domu. Okazało się, że jest to "Leśno Rajza", szlak przebiegający przez gminy Kalety, Koszęcin, Miasteczko Śląskie, Świerklaniec, Tworóg i Woźniki. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nim więcej, polecam Leśno Rajza czyli podróż po zielonych zakątkach Śląska na You Tube. Z lasów Świerklanieckich wyjechałem tylko na chwilę, by w Miasteczku Śląskim znaleźć ścieżkę przy stacji kolejowej, która poprowadzić mnie miała znów lasem wprost do Mikołeski. Stację PKP znalazłem bez trudu, biegnącą niedaleko ulicę Leśną także, jednak leśne ścieżynki biegnące przy torach i niewielkim potoczku, zwanym Wodą Graniczą, bardzo się rozgałęziły. Pogubiłem się nieco w ich gęstej sieci, jadąc „na czuja”, tuż przy Wodzie Granicznej. Jedna z wybranych ścieżek skończyła się nagle krzakami, za którymi dojrzałem coś w rodzaju betonowego mostku. Pamiętałem, że w pewnym momencie miałem przejść na drugą stronę potoczku, zarzuciłem więc rower na plecy i nie zważając na ataki brzęczących krwiopijców i pokrzywy sięgające po kolana, brnąłem w jego kierunku. Okazało się, że w lesie fatamorgana też jest możliwa. Żadnego mostku tam nie było, był tylko betonowy podest w środku leśnej łączki, który od dawno przegrywał potyczkę z zarastającymi go kępami traw. Wycofałem się więc do lasu i wybrałem inną drogę, która poprowadziła mnie w kierunku kolejnych już dziś wielkich machin, wycinających zbędne drzewa. Ich szum niósł się groźnych echem między drzewami. Wtedy to zaczęła się moja leśna tułaczka. Lasy zamknęły mnie w zielonym uścisku. Wszystkie ścieżki wyglądały tak samo, szlak LR przepadł gdzieś bezpowrotnie. GPS w telefonie ciągle tracił zasięg, nigdzie nie było widać najmniejszych oznaczeń. Towarzyszyły mi jedynie tabliczki z numerami dróg pożarowych, dzięki którym po półgodzinie jeżdżenia zorientowałem się, że jestem w tym samym miejscu po raz drugi. Nie wyglądało to najlepiej. Przystanąłem nieopodal kapliczki na drzewie (jakby mogła mi w jakikolwiek pomóc), zrzuciłem kask i rozłożyłem mapę. Od razu zaatakowały mnie krwiożercze hordy strzyżaków sarnich. Wtedy jeszcze nie znałem ich nazwy i niecnych zamiarów, ale wystarczył mi rzut oka na ich niesympatyczne ciałka, by jak najszybciej chcieć się ich pozbyć. Owady były tak uporczywe, że w żaden sposób nie umiałem skupić się na mapie. Cóż, w sumie i tak niewiele mi pomogła, bo leśnych ścieżek na niej nie było. Wsiadłem więc na rower i z nieco mniejszym przekonaniem popedałowałem losowo wybraną ścieżką. Wtedy to spotkałem starszego pana na wysłużonym góralu (czyżby jednak zasługa kapliczki?). Słysząc słowo Mikołeska, zamyślił się, marszcząc czoło. Chwilę jechaliśmy w tym samym kierunku, po drodze przyznał się, że kiedyś, za młodu, to on tam umiał dojechać bez problemu, ale teraz jakoś się w tych lasach gubi. Wcale mu się nie dziwię. Pokazał mi drogę, ale jakoś nie był jej pewien. Pojechałem nią, bo nie miałem innej opcji. Po kilku minutach krajobraz się nieco zmienił. To znaczy drzewa stały, jak stały, ale zmieniły się warunki pod kołami. Wjechałem bowiem na szeroką, dobrze utwardzoną drogę, pełną drobnych, żółtych kamyczków. Była niczym świeżo wybudowana leśna autostrada. Przy „autostradzie” zagadnąłem o Mikołeskę samotną grzybiarkę, która zapewniła, że ta ścieżka prowadzi prosto do Mikołeski. Cóż, nie prowadziła, co odkryłem po kilku minutach, ale wtedy to jakimś cudem, wybierając jedną z prowadzących w las ścieżek w oddali dostrzegłem domy. Wkrótce wyjechałem na błotnistą drogę, która przeobraziła się w drogę asfaltową. W ogóle nie myślałem o tym, gdzie się znalazłem. Cieszyłem się, że w końcu wydostałem się z lasu. Wypatrzyłem przystanek i usiadłem ciężko. Przystanek stał przy małym rondku, naprzeciw mnie pustymi oknami straszył nieukończony jeszcze budynek. Wtedy mnie olśniło. Właśnie to rondko oglądałem kilka dni wcześniej na mapie! Byłem w Mikołesce! Kilka metrów dalej odkryłem plac zabaw stojący nieopodal domku letniskowego, który był dziś moim celem. Plac zabaw straszył pustkami. Ciężko dysząc, usiadłem na ławce, łapczywie pożerając ostatnią czekoladę. W nogach powoli kiełkowało zmęczenie. Licznik wskazywał 55 km, pokonanych w dość dobrym, jak na mnie, tempie i to w dużej części po wymagających leśnych ścieżkach. Ale cóż to wszystko znaczyło! Ważne, że czułem dumę, że po mojej leśnej tułaczce, w końcu tu dotarłem. Pojeździłem jeszcze trochę uliczkami, pooglądałem, co było do oglądnięcia i cóż... z lekką niechęcią wjechałem z powrotem do lasu. Można powiedzieć, że tego dnia przyroda pokazała mi, jak bezbronny jestem w obliczu wielkiego lasu, złapany w pozornie urokliwą, zieloną pułapkę. Tym razem trzymałem się „leśnej autostrady”, po prawej stronie ciągle słysząc szum samochodów. Mając świadomość, że w każdej chwili mogę wyjechać na drogę dodawał mi odwagi. Moja droga jednak z czasem oddaliła się od asfaltowej koleżanki. Znów zagłębiałem się w las i znów nie wiedziałem, gdzie jechać. Zdałem się więc na intuicję (a może na przypadek) i postanowiłem do końca trzymać się obranej drogi. Przecież musiała mnie gdzieś wyprowadzić. Jechałem innym fragmentem świerklanieckich lasów, ponieważ co jakiś czas dostrzegałem tablice z opisem ścieżki przyrodniczo-dydaktycznej zwacej się „Leśny Zakątek Śląska”. Główną rolę w tej ścieżce odgrywał tajemniczy Cis Donnersmarcka. W domu doczytałem, że: Cis Donnersmarcka znany był już niemieckim botanikom na przełomie XIX i XX w. Wyrósł ok. 500 lat temu na terenie Puszczy Śląskiej. Choć tereny te ulegały przekształceniom i intensywnej eksploatacji, leciwe drzewo przetrwało. Duża w tym zasługa księcia Donnersmarcka, który zarządził podjęcie względem niego działań ochronnych. Obwód drzewa to ok. 214 cm, wysokość - 16 m. Nie ma się więc co dziwić, że wygrał w 2011 roku konkurs na najgrubsze drzewo Lasów Państwowych, ogłoszony przez redakcję miesięcznika "Przegląd leśniczy".
Nie pamiętam, ile dokładnie przebywałem w lesie. Może było to 20 a może 40 minut? Pośród monotonnego krajobrazu łatwo było stracić poczucie czasu. Gdy wreszcie drzewa zaczęły się przerzedzać, wylądowałem na ulicy Grzybowej, którą szybko zlokalizowałem na mapie. Byłem w Tarnowskich Górach. Nie planowałem, że się tutaj znajdę, ale takie niespodzianki to sama radość. Szczególnie, że nigdy wcześniej nie miałem okazji pojeździć po tym mieście. Czując się wśród ulic zdecydowanie bezpieczniej, uzbrojony w mapę GOP-u, skierowałem się w stronę dworca PKP a potem przez Nakło Śląskie, pedałowałem znów w stronę parku w Świerklańcu. Tam zrobiłem sobie wreszcie przerwę, czując, że moje siły powoli się już wyczerpują. Zrobiłem już prawie 90 km, do domu zostało mi jeszcze 15, więc trasa jak zwykle mi się rozrosła. Z szacowanych 70 km zrobiło się 105 km. Oddychając głęboko, obserwowałem zmagania młodych kajakarzy w parkowym jeziorku, czujac, że jeśli trochę dłużej posiedzę, zapadnę w drzemkę. Poszukałem więc najbardziej energetycznych piosenek w mp3-ójce i z lekkim ociąganiem ruszyłem w stronę domu. Zapadł zmierzch, ruch uliczny słabł, a ja pedałowałem przez pola oświetlane pomarańczowym słońcem. W myślach jeszcze raz przemierzałem całą trasę i myślałem o szacunku, jaki wzbudziły we mnie tego dnia wielkie połacie lasów. Niepozorna Mikołeska udzieliła mi lekcji, której długo nie zapomnę.
4 Comments
Oysia
17/2/2017 14:36:57
Lokowanie produktu!! lody z biedry!
Reply
Michał
4/6/2020 21:17:23
W lipcu 2014 roku przejechałem z kolegą Leśną Rajzę. Momentami brakuje znaków, dlatego warto mieć mapę z trasą. Nam wyszło 150 kilometrów (licząc dojazd z Siemianowic do Jeziora Świerklaniec - tu szlak się rozpoczyna). Sam szlak jest godny uwagi, dość różnorodny jeżeli chodzi o nawierzchnię jak i walory przyrodnicze.
Reply
Kuba
4/6/2020 21:55:36
Trzeba będzie się kiedyś wybrać :-)
Reply
Leonid
14/5/2023 10:37:28
Są w ojczyźnie rachunki krzywd.
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |