Mam taką cudowną sytuację w pracy, że czwartki mam wolne. Co tydzień korci mnie więc, żeby mając do dyspozycji cały dzień wyrwać się gdzieś dalej. Tym razem właśnie w czwartek trafia mi się bezpłatna podwózka do Krakowa, a konkretnie na podkrakowskie lotnisko Balice. Pakuję więc rower do auta i wpatrując się w niebieskie, słoneczne niebo uśmiecham się do siebie... --------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 25 sierpnia, czwartek godz. 09:55 Myślałem, że spod lotniska trudno będzie się wydostać na niewielkie, polne drogi. Nic bardziej mylnego. Po kilku minutach jazdy drogą wojewódzką nr 774 uciekam w spokojną ul. Przemysłową, która prowadzi mnie w jeszcze bardziej kameralną ul. Sportową, pomiędzy ogródki działkowe. Gdy z asfaltu skręcam w piaszczystą ścieżkę, zauważam znak, który informuje mnie o tym, jak będą wyglądały kolejne kilometry. Na początku uznaję, że ktokolwiek postawił tam ten znak, trochę przesadził. Ścieżka wygląda całkiem normalnie. Żadne kamienie nie sypią się spod kół. Po jakimś czasie skręcam w asfaltową drogę między domki jednorodzinne. Mapa mówi mi, że jestem w Morawicy. Gdy z zacisznych morawickich ulic uciekam znów w ścieżkę zmieniam zdanie odnośnie pomysłodawcy znaku. Droga robi się mocno kamienista, co utrudnia szybką jazdę. Do tego zaczynają się podjazdy i zjazdy, ale cóż to wszystko znaczy wobec takich widoków! Gdy wracam na ulice, nadal są spokojne, ciche i puste i całe dla mnie. Przejeżdżam na drugą stronę autostrady A-4, mijam miejscowość o uroczej nazwie Brzoskwinia, by znów, tym razem górą, przejechać nad autostradą. Parę chwil później moment, na który czekałem od wczorajszej analizy mapy - w Kopcach wjeżdżam na teren Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego. Wobec tak miłych okoliczności, gdy tylko widzę miejsce postojowe na leśnej ścieżce, niezwłocznie z niego korzystam. Dwie bułki znikają w czeluści żołądka w okamgnieniu, a rower odpoczywa trochę, opierające się o grube kłody, z których zbudowany tutejszy "ławko-stół". Gdy po raz kolejny przejeżdżam pod autostradą trafiam na europejski szlak rowerowy Eurovelo R-4, biegnący z Kijowa na Ukrainie do Roscoff we Francji. Długość szlaku to 4 000 km! Odcinek Pszczyna – Kraków pokrywa się z Międzynarodowym Szlakiem Rowerowym Greenways Kraków – Morawy – Wiedeń. Od razu budzą się we mnie nie znające granic materialnych wizje. I myśl, że przecież wszelkie granice są tylko w naszych głowach... Okazuje się, że w lesie nie mam się co martwić o zboczenie z trasy. Szlaków jest tu pod dostatkiem. Trzymam się czerwonego, kierując się na zamek w Tęczynie, który jakimś cudem umknął mi, gdy wczoraj gapiłem się na mapę. I bardzo dobrze, uwielbiam niespodzianki! No i znów poznaję coś nowego - choć ścieżki są tu wąskie i spokojne, jak to w środku lasu, mknie się nimi szybko i gładko, ponieważ są... wylane asfaltem czy tam innym betonem. "Ławko-stoły" z grubych kłód okazują się być tu stałym elementem. Podoba mi się to. Jeśli przedtem wydawało mi się, że wokół jest dużo szlaków, to nie miałem pojęcia, co mnie spotka na kolejnym skrzyżowaniu ścieżki z ul. Zamkową, niedaleko zamku w Tenczynie... Jak się okazuje, zamek leży tylko 500 m od mojej trasy, czym prędzej więc skręcam w lewo, w ul. Zamkową i za chwilę pnę się pod górę, prowadząc rower po pofałdowanej drodze, w sypkim piasku, zastanawiając się nad odwagą tych, którzy zjeżdżają stąd na dwóch kółkach. Przyznaję, zamkowi tenczyńskiemu nie poświęcam tego dnia zbyt wielkiej uwagi. Oglądam go tylko z zewnątrz, myśląc tylko o powrocie do lasu. Bardziej niż piaskowa ściana zamku pasjonuje mnie jej tło, cudownie niebieskie niebo. Kolejny raz przekonuję się, że twory ludzkich rąk stoją na mojej prywatnej liście gdzieś daleko za tym, co stworzyła natura. A więc wracam z radością do moich braci drzew i siostry ścieżki, żeby z nimi (i dzięki nim) pokonywać kolejne kilometry. Tym razem wybieram szlak niebieski z wiele obiecującym celem: Puszcza Dulowska. Robi się jeszcze piękniej. Nie psuje mi nastroju nawet flak w tylnej oponie i ponad dwadzieścia ukąszeń na łydkach, pozostawionych przez komary, które bez skrępowania korzystają z faktu, że wymiana i klejenie dętki trwa dobre dziesięć minut. Coraz częściej mijają mnie rowerzyści w różnym wieku, co nie jest dziwne, bo to teren idealny do rodzinnych wycieczek - ścieżki są w dużej mierze płaskie, spokojne i malownicze, nawierzchnia niewymagająca a szlaki dobrze oznaczone. Czasami zastanawia mnie, skąd mapy google "znają" te wszystkie małe ścieżki i ścieżynki. Tego dnia moja trasa prowadzi rekordową, niewiele szerszą od opony dróżką... Nieuniknioną porcję cywilizacji wchłaniam w Trzebini. Włączam się w spieszące gdzieś ciężarówki w okolicach ul. Sobieskiego, a potem Dworcowej. Przy dworcu jest nawet nieźle, bo dużo spokojniej niż chwilę temu. Przede mną jeszcze nieco trzebińskich ulic do pokonania, zanim zmienię beton na piach i ziemię. Udaje mi się nawet pogubić na ul. 1 maja, ale szybko wracam na właściwą trasę. Ulice cichną i zwężają się, a ja poznaję spokojniejsze oblicze Trzebini. Na Stojałowskiego jest już idealnie. Szczególnie, gdy kończą się domy i urywa asfalt, a w zamian pojawia się niebieski szlak rowerowy. Gdy znów wracam na ulicę, okazuje się że już jestem w Jaworznie. Tak dobrze mi się jechało, że nie zarejestrowałem faktu, że już jestem w woj. śląskim. Ale czy te wszystkie nazwy mają tak naprawdę znaczenie? Liczy się spokojna droga, poczucie wolności i wiatr we włosach. A czy będzie on małopolski czy śląski, to już są nieistotne szczegóły... Znak szczególny tras rowerowych w Jaworznie? Każda z nich ma przypisaną sobie trzycyfrową liczbę. Ja trafiam na niebieski i czerwony szlak, ale nie kojarząc miejsc docelowych, trzymam się dalej wyznaczonej w domu trasy. Po ok. 20 minutach jazdy ulicami z jednej z nich (ul. Bobrowa Górka) skręcam w taką oto ścieżkę: Trzymam się torów kolejowych, jadąc prosto na zalew Sosina. Tyle tylko, że o zalewie dowiaduję się dopiero, gdy ze zdziwiniem rejestruję plażę i wodę po mojej prawej stronie. Długo się nie zastanawiam - kąpiel po takiej trasie w upalny dzień jest niczym mały cud! Uwielbiam takie niespodzianki na trasie... Po prawie godzinie spędzonej w wodzie kolejne miłe zaskoczenie - okolica jest urocza. Jadąc Piaszczystymi ścieżkami wzdłuż torów kolejowych mijam kultową stację Jaworzno-Szczakowa, a także parę mniejszych zbiorników wodnych. Pojawia się nawet rzeczka, a konkretnie Biała Przemsza. A gdy już docieram do sosnowieckiej dzielnicy Maczki i zauważam na drzewie tuż obok dworca muszlę św. Jakuba moja trasa od tego momentu bierze w łeb. Schody nad stacją Stare Maczki stają się granicą dwóch tras, bo do domu pozwalam się już prowadzić znakom z muszlą, co sprawia, że zamiast 30 km, które zostało mi do Siemianowic, robię ich jeszcze ponad 50, a poziom mój zachwyt trasą rośnie z każdym z nich. Jeśli chcecie przeczytać o dalszej części trasy, kliknijcie TUTAJ. A dla tych, którzy chcieliby się dokładnie przyjrzeć mojej trasie do tego momentu, przygotowałem mapkę: KLIK.
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |