Trzeci i czwarty dzień na Green Velo, tak jak i pierwszy z drugim, przynoszą mnóstwo wysiłku, pot na czole i zakwasy w udach, ale nie zawodzą ani przez chwilę. Rozległe panoramy zalesionych wzgórz, urocze wsie i małe miasteczka, a na koniec rzeszowska starówka i pałac w Łańcucie - to wszystko spełnia moje oczekiwania w 200% i sprawia, że z pewnymi oporami wsiadam do powrotnego pociągu. Bo przecież gdzieś tam dalej wije się Green Velo ze swoimi pomarańczowymi tabliczkami, a za każdym kolejnym zakrętem jakieś nowe miejsce czeka tylko, żeby je odkryć... 3 sierpnia, środa godz. 08:32 Nie da się źle zacząć dnia, jeśli obudzimy się w takim miejscu... Dobrze, że mamy za sobą przesmaczne i sycące śniadanie, bo pierwsze 10 km nieźle daje nam w kość. Pedałujemy drogą 884, na której z każdą minutą pojawia się coraz więcej samochodów (w tym ciężarówek), a jakby tego było mało, niemal cały czas jest pod górę. Wczoraj zjechaliśmy trochę z trasy Green Velo i dziś jak najszybciej chcemy na nią wrócić. Udaje nam się to na ul. Gajowej, prowadzącej do Ulanicy. Jak tylko wjeżdżamy na szlak, od razu robi się lepiej - ulica staje się płaska, szum samochodów cichnie, mięśnie się odprężają, głowa uspokaja, a z gardła wyrywa się westchnienie ulgi. Dzięki ci Green Velo za takie ciche uliczki! Oczywiście potem nie jest tylko i wyłącznie różowo. Nasza droga znów zaczyna wić się w górę. Ale o ile łatwiej jest pedałować pod górę na spokojnych, cichych drogach gdzie słychać tylko nasze sapanie i zgrzyt przerzucanych przerzutek! Mniej więcej pół godziny później szlak każde nam zjechać z asfaltu i prowadzi kamienistą ścieżką na garb wzgórza. A tam takie rzeczy: Pofałdowany, upstrzony zielenią i niewielkimi miasteczkami krajobraz jest tak piękny, że aż nikt nic na ten temat nie mówi. Zajmujemy się patrzeniem i robieniem zdjęć, które i tak nie oddają nawet 5% tego, jak tam jest, ale przynajmniej dzięki nim zapamiętamy, co wtedy czuliśmy. Albo po prostu przypomnimy sobie, że było fajnie. Strasznie podobają mi się zjazdy do miasteczek, podczas których w oddali widzimy zbiorowiska domów, ale ścieżki o mocnym nachyleniu we współpracy z naszymi kołami niosą nas tam w zaskakująco szybkim tempie. Nie wierząc w swoje szczęście, jedziemy niemal cały czas w dół. Jedynie wieś Futoma położona jest odczuwalnie wyżej. Gdy docieramy do miasta Błażowa, na chwilę zjeżdżamy ze szlaku i odwiedzamy niewielkie centrum (szlak biegnie przy krawędzi miasta). Ku pokrzepieniu serc (żołądków i nóg) jemy drożdżówki, a dziewczyny piją kawę. Znów zupełnym przypadkiem wybraliśmy idealny moment na doładowanie akumulatorów, bo przed nami chyba najtrudniejszy dziś fragment szlaku. Z ulicy wjeżdżamy w dość zalesioną ścieżkę, pofałdowaną jak sinusoida. Biorę się na sposób i z górki rozpędzam się jak najbardziej się da, żeby pod kolejne wzniesienie wjechać z rozpędu. Gdy drzewa się przerzedzają, słońce praży na całego. Ale znowu sprawdza się zasada, którą dobrze sobie przyswoiłem na Green Velo - gdy jest najciężej, widoki robią się najpiękniejsze. I do Rzeszowa nagle jakoś tak dziwnie blisko... Kiedy te kilometry przeleciały? W końcu, gdy wydaje nam się, że wyżej już wspiąć się nie da, krajobraz się zmienia i zaczyna się robić leśnie. To daje nam trochę wytchnienia od słońca, ale wcale nie oznacza, że szlak robi się płaski. Tak właściwie to już się zaczynam do tego przyzwyczajać. I co ciekawe, zaczyna mi się to podobać... Skracamy sobie nieco drogę, zjeżdżając ze szlaku w okolicy Hermanowej i najkrótszą drogą prując z górki do Tyczyna, gdzie dzisiaj śpimy. Należy nam się, bo wspinaczki było dziś wystarczjąco dużo. Licznik pokazuje trochę ponad 45 km, a w studenckiej Bursie niedaleko rynku jest czysto, nowocześnie i łóżka wydają się niezwykle wygodne (a ceny nadal zdecydowanie wschodnie). Chciałoby się je wypróbować, mimo, że dopiero dochodzi 17.00... Jednak ciekawość świata w nas wygrywa. Mimo ewidentnego ciążenia w stronę pozycji horyzontalnej wybieramy się na zwiedzanie Tyczyna, tym razem na nogach, bez naszych dwóch kółek. Choć według mapy Green Velo nie ma tu żadnych ciekawych miejsc (miejscowości ciekawe turystycznie zaznaczono na mapie szlaku kolorem zielonym), Tyczyn według nas jest bardzo urokliwym miasteczkiem z małym rynkiem i pobliskim XVIII-wiecznym kościołem. A to nie koniec niespodzianek - po kilkunastu minutach marszu znajdujemy bardzo ładny zespół pałacowo-parkowy, zbudowany przez hrabiego Ludwika Wodzickiego w latach 1862-69. Po powrocie ze spaceru jestem pewien, że nasz pokój prezentuje się niedużo gorzej niż tutejszy pałac. Leżymi w łóżkach już przed 21.00, korzystając z uroków cywilizacji, czyli oglądając telewizję. Niezbyt dużo nam wychodzi z tego oglądania. Nie pamiętam, kto gasi światło, ale wiem, że nie mam nic przeciwko... 4 sierpnia, czwartek godz. 09:10 "To ostatnia niedziela..." można by zanucić, gdyby nie to, że dziś czwartek. Jednak faktem jest, że to już ostatni dzień spotkania z podkarpackim Green Velo. Dobrze, że przed nami jeszcze cały dzień jazdy i dwa całkiem duże miasta, bo świadomość końca zawsze jakąś taką gorycz zostawia w środku człowieka. I nie chodzi mi tu o sprawy żołądkowe. Studencka "Bursa" w Tyczynie pozostawi po sobie same miłe wspomnienia: sympatyczni ludzie, czyste i nowoczesne pokoje, cisza i spokój. Szczerze polecam. Z Tyczyna do Rzeszowa jest tak blisko, że ani się obracamy, już mijamy tabliczkę z napisem Rzeszów. Wjeżdżamy do miasta przez dzielnicę Budziwój. Nie ma to jak zaczać dzień od niecodziennej nazwy. Po długiej, dość monotonnej jeździe ul. Budziwojską, a następnie Jana Pawła, wjeżdżamy w spokojne, wąskie uliczki pośród domków jednorodzinnych. Po chwili takiej sielankowej jazdy zaskakuje nas mijane niedaleko centrum miasta jezioro z plażą. To miejskie kąpielisko Żwirownia, które powstało tu po zalaniu wyrobiska żwirowego w dawnym starorzeczu Wisłoka. Przez moment myślę o pływaniu, ale poprzestaję na kulturalnym moczeniu nóg. W końcu czeka na nas duże miasto, nie wypada wjeżdżać tam z mokrym tyłkiem... A tak naprawdę to jeszcze jest trochę za zimno na kąpiel. Może gdybyśmy byli tu kilka godzin później? Droga do centrum, mimo, że ulice robią się coraz większe i samochodów też przybywa, mija nam szybko i dość sprawnie. Oprócz jednego miejsca, w którym gubimy szlak (ale szybko odnajdujemy), Green Velo prowadzi nas na stare miasto niemal samymi ścieżkami rowerowymi, których najwyraźniej jest tu sporo. Rynek i stare miasto robią na mnie bardzo miłe wrażenie. Zresztą zobaczcie sami: Ciekawostka: pod rynkiem (od 0,5 do nawet 10 metrów pod płytą rynku) biegnie podziemna trasa turystyczna o długości 396 metrów, prowadząca przez kompleks dawnych miejskich piwnic wykorzystywanych od XIV do XVIII. Widać, że miasto dba o swoje korzenie. Szlak św. Jakuba najwyraźniej znajduje mnie nawet daleko od domu. Znalazłem go najpierw na rynku w Przemyślu, a tutaj znów odkrywam znajomy znaczek z żółtą muszlą - biegnie tędy Via Regia. Obojętnie, jak piękna byłaby starówka w Rzeszowie, po godzinie wśród budynków, samochodów i dużej ilości ludzi zaczynam tęsknić za ciszą i spokojem wąskich dróżek. Green Velo wyprowadza nas z miasta ścieżkami rowerowymi przy drodze 97. Jedziemy przez wieś Krasne, potem Strażów i Krzemienicę. Co za ulga. Po ok. 20 km dojeżdżamy do Łańcuta. Mimo, że odcinek pomiędzy dwoma miastami zaskoczył nas tym, że był płaski, podjazd do łańcuckiego rynku wyciska z nas siódme poty. Ale dla tutejszego pałacu i otaczających go ogrodów warto się było natrudzić. Łańcut to ostatni z punktów na naszej liście. "Antares" o 22.15 posłusznie czeka na nas na peronie. Ładujemy rowery do niemal pustego przedziału rowerowego i znów, tak jak cztery dni wcześniej, zastanawiamy się, dlaczego w wagonach Intercity w nocy nie gasi się światła... Nie lubię oceniać, bo wiem, że dla każdego rowerzysty co innego w jego podróży jest ważne i czego innej podczas niej poszukuje. Jeden ciszy i spokoju, równych asfaltowych ścieżek, inny znów trudnych przepraw przez błoto, albo i co krok jakiejś innej atrakcji. Dla mnie podkarpacki odcinek Green Velo był właśnie tym, czego szukam - fizycznym wyzwaniem dla mięśni, spokojem dla myśli, otwartymi przestrzeniami i cichymi lasami, a to wszystko urozmaicone co jakiś czas zabytkową kapliczką, małym miasteczkiem czy inną "ozdobą" trasy. Cóż mogę zrobić - oceniam go na piątke z plusem, a to tylko dlatego, że nigdy nie ufałem tym wyidealizowanym szóstkom ;-) Bierzcie rowery i ruszajcie sprawdzić, czy się ze mną zgadzacie! Ciekawych trasy odsyłam do mapki na stronie Green Velo: KLIK
2 Comments
|
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |