Po szlaku Husarii Polskiej przyszedł czas na kolejny, którym mógłbym wypełnić swoje myśli. Znajduję go bez trudu, bo chodząc to tu, to tam, bez przerwy trafiam na charakterystyczne żółte muszle na niebieskim tle, symbol szlaku imponującego swoją długością i historią. Droga św. Jakuba to symbol wielowiekowej tradycji europejskiego pielgrzymowania. Właściwie to nie jeden szlak, a cała sieć nitek, które jak pajęcza sieć oplatają Europę, by zbiec się w hiszpańskim Santiago de Compostela. Przez Polskę również biegnie kilka dróg św. Jakuba, z których każdy z nich ma swoją nazwę i często unikalny symbol. Przez Górny Śląsk przebiega droga zwana Via Regia i to na niej mam zamiar skupić swoją uwagę. Via Regia to Droga Królewska, zwana również Wysoką Drogą. Już w średniowieczu był to ponadregionalny, niezwykle ważny szlak komunikacyjny i handlowy, przy którym w szybkim tempie (jak na ówczesne warunki) rozwijały się miasta takie jak Kolonia, Lipsk, Wrocław, Kraków, Lwów czy Kijów. Powstawały także nowe miasta, chociażby Lwówek Śląski, Złotoryja, Środa Śląska, Legnica czy Lubań. Przebieg szlaku zmieniał się w czasie, zależnie od działań człowieka (sytuacji politycznej, lokalnych konfliktów, pożarów) oraz kaprysów przyrody (np. powodzi). Dopiero w XIX wieku Via Regia straciła na znaczeniu, wygodniej (i pewnie dużo bardziej ekscytująco) było bowiem przewozić towary, jednostki ludzkie i ich idee za pomocą nowego, dynamicznie rozwijającego się środka transportu, jakim była kolej żelazna. Współczesna wersja Via Regia w swoim zamyśle ma jak najwierniej odtwarzać swój przebieg z okresu późnego średniowiecza, kiedy to ruch pątniczy do Santiago de Compostela przeżywał swój rozkwit. Żółte muszle prowadzą pielgrzymów od granicy ukraińsko-polskiej przez Rzeszów, Kraków, Piekary Sląskie, Opole, Wrocław, Legnicę i Lubań do Zgorzelca. Dalej szlak biegnie przez Niemcy, przechodząc w Ekumeniczną Drogę Pątniczą przez Saksonię i Turyngię. 28 maja, sobota godz. 11:00 Tradycja mówi, że szlak św. Jakuba powinno się rozpocząć od drzwi własnego domu, maszerując w stronę najbliższej nitki szlaku. Trochę ją przełamuję, bo nie raz już, przy okazji innych wycieczek, czy spacerów, chodziłem szlakiem z symbolem żółtej muszli w mojej okolicy, czyli w Będzinie, Czeladzi czy Piekarach Śląskich. Postanawiam zacząć szlak nieco dalej, żeby pooglądać inną, nieznaną jeszcze okolicę. Dojeżdżam do Tarnowskich Gór i z dworca PKP maszeruję do skrzyżowania ul. Gliwickiej i ul. Witosa, miejsca, w którym jakubowy szlak dociera do dzielnicy Repty z bytomskiej dzielnicy Radzionków. Na ul. Witosa żółtych muszli brak. Jest tylko bliżej nieokreślony niebieski szlak pieszy, który jednak biegnie prosto, podczas gdy ja według mapy (klik) skręcam w lewo, w ul. Waliski. Przy tej niewielkiej, niezbyt ciekawej uliczce, wśród licznych domów jednorodzinnych zostaję pierwszy raz tego dnia zaskoczony. Czeka na mnie tutaj pełne chłodnej wody źródełko młodości. Chłodzę wodą kark, ręce i czoło. Na parę sekund robi się lepiej, ale nadal jest niemiłosiernie gorąco. Mapa klei się do spoconych dłoni. Powietrze jest gęste i niemal lepkie, nie ma czym oddychać. Idę od 20 minut zupełnie nieciekawą widokowo okolicą i nie widzę żadnych oznaczeń szlaku. Ani jednej żółtej muszli na niebieskim tle. Gdybym skręcił w lewo, tuż za źródełkiem, po paru kilometrach dotarłbym do zacienionego, i zapewne o wiele chłodniejszego rezerwatu Segiet. Lubię się szwendać po lesie, więc czemu nie. Rzucam ostatnie spojrzenie w stronę ul. Renka i wtedy dostrzegam żółtą plamę na niebieskim tle. Pierwszą muszlę tego dnia. W mojej głowie zapada klamka. Idę. Po chwili w oddali dostrzegam znajomy kościół św. Mikołaja. Mijałem go, pokonując Szlak Husarii Polskiej, odcinek z Nakła do Gliwic. Na przykościelnym ogrodzeniu przymocowano informacyjną tablicę z opisem drogi św. Jakuba. Gdy do niej podchodzę, zaczynają bić dzwony. Dwunasta. W mojej głowie klamka zapada po raz drugi (jeśli to w ogóle możliwe). Do Santiago de Compostela mam stąd jedynie 3554 km. Ta myśl jednocześnie przytłacza i dodaje skrzydeł. Przeraża i ekscytuje. Patrzę na żółtą muszlę i już nie widzę żadnej muszli, tylko symbol wielkiej przygody. Dzisiaj postanawiam pomaszerować do Toszka. Bo lepszy rydz niż nic. Dobrze się maszeruje spokojną, równą i zacienioną szosą. Kilkaset metrów za kościołem kończą się Tarnowskie Góry, a zaczynają Ptakowice. Schodzę z ul. Reptowskiej na Wyzwolenia. Tu znajduję nowe oznakowanie szlaku. Wygląda na namalowane całkiem niedawno. Odcinkiem szlaku na Górnym Śląsku opiekuje się Górnośląski Klub Przyjaciół Camino. Jak przekonam się tego dnia jeszcze wielokrotnie, jest to opieka pierwszorzędna. Potem ul. Poprzeczna. Trudno się tu zgubić. Gdy z ul. Poprzecznej wracam na ul. Reptowską, rozglądam się bezowocnie za oznakowaniem szlaku. A potem mój wzrok pada na przeciwległy mur. I już wiem, że w lewo... Parę kroków później żółte strzałki, także jeden z symboli szlaku, kierują mnie w leśną ścieżkę. Las przechodzi w polną ścieżkę. Każde z oznaczeń różni się trochę od innych, ale łączy je kolorystyka i oczywiście symbol muszli. Zdarzają się i pomocnicze napisy na murach, jak ten w kolejnej wsi, do której wchodzę, czyli w Zbrosławicach: Tutaj, niczym prawdziwy pielgrzym, zzuwam obuwię i moczę stopy w rzece... To rzeka o prawdziwie oryginalnej nazwie - Drama. Swój bieg zaczyna w Reptach, w okolicach Rezerwatu Przyrody Segiet. To do niej uchodzi woda ze źródełka młodości, od którego zacząłem dziś szlak. Do niej spływa też woda ze słynnej w okolicy Sztolni Czarnego Pstrąga. Rzeka ze Zbrosławic skręca do Pyskowic, zasilając zbiornik Dzierżno Małe, a potem wpływa do Kanału Gliwickiego. Ważna informacja dla spragnionych jadła i napitki pielgrzymów: w Zbrosławicach jest Biedronka! Korzystam z jej oferty i zaopatruję się we wszystko, czego mi potrzeba. A potem siadam na ławce niepodal urzędu gminy i niespiesznie przeżuwam, ciesząc się kilometrami, które mi jeszcze zostały. Po czasie, w domu, dowiem się, że gdybym na widocznym na zdjęciu skrzyżowaniu skręcił w ul. Kościelną, na przykościelnym murze znalazłbym kolejną tablicę informacyjną z opisem Zbrosławic i odległości do kolejnych miejscowości. Długi marsz ulicą Wolności jest nieco monotonny. Nauczyłem się już jednak, że po takich nieco nudnych, miejskich odcinkach zazwyczaj przychodzi nagroda. Tak jest i tym razem, pod warunkiem, że nie przegapi się skrętu w prawo w wąską, wyglądającą na pierwszy rzut oka jak podjazd pod posesję, ulicę Józefka. Po paru minutach dostaję swoją nagrodę: W środku pola, gdzie nie spodziewam się zastać niczego prócz ciszy i falujących kłosów, stoi sobie kapliczka. Za szybką z kolei spodziewam się zastać św. Jakuba, ale znajduję św. Izydora Oracza. Też fajnie. Choć idę polami, nie czuję się wyprowadzony w pole. Gdy brakuje miejsc, by namalować strzałkę czy przybić plakietkę, znajduję słupki z takimi tabliczkami: Szlak na jakieś 5 minut prowadzi mnie ulicą w Kamieńcu, by znów zaprowadzić w pola, a potem w las, w stronę wsi Księży Las. Z jednego z drzew zerka na mnie św. Jakub. Patrzy w górę nieco zniecierpliwiony, jakby mówił: - Stary, do Hiszpanii masz jeszcze ponad 3,5 tys. km, weź się trochę pospiesz... Już od ponad godziny nie spotkałem żywego ducha. W Księżym Lesie spotykam ich dziesiątki, a może setki, szkoda, że zza płotu. Przede mną znów długi odcinek polno-leśny. Niektóre oznaczenia szlaku zdążyły zarosnąć liśćmi i trzeba nieźle wytężać wzrok, żeby je wypatrzeć. Nie mam nic innego do roboty, więc wytężam, ciesząc się jak dziecko z każdej kolejnej muszli czy żółtej strzałki. Kolejną wsią na mojej trasie jest Łubie. Gdy tylko wychodzę z polnej drogi na asfaltową, przejeżdżający obok kierowca proponuje mi podwózkę do rynku, ale ja nie wiem, czy idę do rynku. Wskazuję mu żółtą muszlę na drzewie i tłumaczę, że idę tym szlakiem. - A to pan tak sobie chce spacerować? - pyta. - Tak, dokładnie - odpowiadam, a on odjeżdża ze zmarszczonymi brwiami. Dziwi się. A ja spaceruję sobie dalej. Droga Jakuba prowadzi tu przez kościół p.w. Narodzenia NMP, więc tym razem udaje mi się nie przegapić tablicy informacyjnej. Pomiędzy Łubiem a Kopienicą pojawia się pierwsza żółta muszla na kamiennym słupie. Nie wiem dlaczego, ale widząc ją czuję się jakbym był już w Hiszpanii. Od wsi Kopienica maszeruję ciągle asfaltową drogą. Nie jest najgorzej, bo prawie wcale nie mijają mnie samochody, a słońce wreszcie trochę odpuściło. Klapię więc podeszwami w twardą nawierzchnię, wsłuchując się w tę charakterystyczną melodię nieco mniej energicznych już kroków. A gdy widzę już słowo "Toszek" od razu przybywa mi sił. Całą resztę trasy pokonuję już asfaltem. Nie szkodzi, bo widoki wszystko mi wynagradzają. Tak witają mnie Zacharzowice: A tak Wilkowiczki: O 18:21 docieram do Toszka. Dochodząc do centrum, dochodzę jednocześnie do wniosku, że wyczerpałem swoje siły na dziś. Rynek, kościół i pewnie kolejną informacyjną tablicę zostawiam sobie na kolejny raz. Kręcę się trochę w okolicy przystanku PKS-u, ale tylko po to, by dowiedzieć się, że wszystkie już odjechały. Zostaje mi pociąg, a do pociągu 1,5 godz. czekania. Mam czas, by uświadomić sobie, że Via Regia nie da mi tak łatwo spokoju, bo gdzieś na obrzeżach świadomości planuję już kolejne odcinki. A dziś przedreptałem taką oto trasę:
1 Comment
|
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |