Droga św. Jakuba wciągnęła mnie bez reszty. Ciągle rozmyślam nad tym, kiedy i gdzie mógłbym dojść i dlaczego tylko tam. Czuję, że na tym szlaku czeka na mnie coś wyjątkowego, jednak wyruszając z Góry św. Anny do Opola nie miałem pojęcia, że tego dnia dotkliwie pobiję swój rekord pieszej wędrówki, zobaczę przepiękny świt w okolicy Borków i dowiem się dlaczego w nocy pielgrzym wygląda jak yeti... 18 czerwca, sobota godz. 10:00 Pełna ekscytacja: mój plan obejmuje trzy dni marszu. Pierwszy dzień: Góra św. Anny - Opole. Drugi: Opole - Skorogoszcz, trzeci: Skorogoszcz - Brzeg. W plecaku mam wszystko, co trzeba, by przeżyć trzy dni (nocując na trawie), a w głowie wielki głód widoków i nowych miejsc. Żyć nie umierać. Na Górę św. Anny docieram dzięki usłudze Bla Bla Car - szybciej, wygodniej, taniej i przede wszystkim dużo sympatyczniej niż pociągiem. Pozdrawiam współtowarzyszy podróży! Zaczynam na rynku na Górze św. Anny. Tylko kilka minut marszu dzieli mnie od kolejnej wsi - Wysokiej, a może Wyssokiej? Jeszcze tylko wiadukt nad autostradą, parę domów, szybki zakręt w ścieżkę w lewo i zaczyna się przestrzeń, na którą zawsze czekam. I co ciekawe, zazwyczaj ją dostaję. Choć to droga św. Jakuba, w lesie wita mnie św. Roch. A po krótkim odcinku w cieniu drzew znów dostaję widoki w nagrodę. Nie spodziewałem się, że Park Krajobrazowy Góra św. Anny będzie się prezentować tak elegancko: Pierwsze zabudowania, na jakie trafiam, to Ligota Dolna. Jestem tu zaledwie kilka minut, bo szlak wiedzie mnie ścieżką w pole, a potem w stronę drogi 409. Przecinam ją i po ok. 9 km marszu wchodzę do Sprzęcic. Drogi są nadal cudownie puste. Razem z drogą św. Jakuba wydaje się biec niebieska trasa rowerowa nr 9. Idąc ciągle tą samą drogą, wchodzę do cichego i sennego Siedlca. Parę minut później czeka na mnie kolejna niespodzianka. Szlak biegnie przez Obszar Natura 2000: Kamień Śląski. I rzeczywiście robi się ładnie: Gdy przechodzę obok lotnistka Opole-Kamień Śląski, upał mocno daje się we znaki. Otwarta przestrzeń, na której sam podaję się słońcu jak na tacy plus ciężki plecak sprawiają, że tempo marszu wyraźnie spada. Święty Jakub najwyraźniej nade mną czuwa. Prowadzi mnie tuż obok ogrodów ks. Kneippa przy Sanktuarium św. Jacka w Kamieniu Śląskim. Ks. Sebastian Kneipp opracował własną metodę terapeutyczną, której jednym z filarów była hydroterapia, a ogrody są miejsce, w którym każdy może jej zażyć. Zima woda w każdej postaci to coś, czego właśnie teraz potrzebuję. Najpierw rzucam się na granitowy basenik do moczeniu rąk, wsadzając tam własne aż po ramiona. Moczę też chustkę, żeby chociaż przez chwilę uchroniła mnie od upału. Po chwili odkrywam coś w sam raz dla strudzonych stóp pielgrzyma: basen do deptania wody czyli tak zwany „brodzik do brodzenia w oligoceńskich zimnych wodach”. Szaleństwo. Tabliczka obok basenu zaleca dwa okrążenia, ale ja robię chyba ze dwadzieścia... Podoba mi się w Kamieniu Śląskim. Jest czysto, schludnie a w centrum znajduję uroczy staw. Jest też informacja turystyczna, którą w internecie opisano jako "przyjazną pielgrzymom". Jest i kościół św. Jacka, obok którego oczywiście biegnie nasz szlak. Za Kamieniem Śląskim, na polnej ścieżce przy żółtej muszli pojawia się symbol szlaku Elisabethpfad. Jest to również szlak pielgrzymkowy, który składa się z trzech odnóg, z których każda biegnie do grobu św. Elżbiety w Marburgu w Niemczech. Trzy punkty startowe to: Frankfurt nad Menem, Eisenach i Kolonia. Ten, na który się natknąłem, biegnie ze Zgorzelca do Eisenach, wcześniej prowadząc szlakiem Via Regia. Pojawiają się także żółtawe głazy z metalowymi tabliczkami i strzałkami informującymi o przebiegu Via Regia. Takie oznakowanie idealnie wpisuje się w klimat szlaku. Pozdrowienia dla sponsorów! Po kilkukilometrowym odcinku pomiędzy polami docieram do Kosorowic. Trudno je przegapić - kościelną wieżę widać już z daleka. Na przykościelnej tablicy niestety ani słowa o Via Regia. Oto i w niepozornych Kosorowicach robi się międzynarowodo! W Kosorowicach znajduję sklep, w którym kupuję napoje i przepyszne jabłka. I bardzo dobrze, bo przede mną ponad 6 km marszu lasem, a upał ani trochę nie zelżał. Ale podoba mi się to niespieszne, systematyczne brnięcie do celu w niełatwych warunkach, w otoczeniu żółtych muszli. Nie wiem, czy to przez dystans, czy wielowiekową historię pielgrzymek, ale ten szlak ma wyjątkowy klimat, który sam każe nogom maszerować, a myślom wybiegać daleko do przodu. Nie zgubić się na szlaku to tak, jakby w ogóle na nim nie być. Po wyjściu z lasu gubię się w ścieżkach w opolskiej dzielnicy Malina, w pobliżu kilku jeziorek. Trochę tu krucho z oznaczeniem szlaku, więc lepiej przygotować się wcześniej do tego odcinka. Po godzinie wychodzę w końcu na dobrą ścieżkę, na której dostrzegam żółtą strzałkę. Drepcząc wzdłuż torów, dochodzę do wiaduktu, który kieruje mnie w stronę ul. Zielonej w Opolu. Tutaj już oznakowanie jest bez zarzutu. Jest 17:58, kiedy docieram nad Odrę. Od razu czuję, że znalazłem się w większym miejście. Ścieżką rowerową wzdłuż rzeki mkną dziesiątki rowerzystów, obok sunie równie duża ilość spacerowiczów. W tle gra DJ z lokalnej stacji radiowej, a nieopodal odbywa się festiwal food trucków. Dzieje się w tym Opolu, oj dzieje. Powoli przyzwyczajam się do nowych okoliczności. Otrząsam się z 8 godzinnego, cichego marszu i nastawiam na odbiór masy nowych bodźców. Idzie mi nawet nieźle. Kontynuuję marsz wzdłuż kanału Młynówka, dawnego koryta rzeki. Szlak prowadzi mnie aż do Placu Wolności w samym centrum miasta, gdzie odbywa się Festiwal Książki. Na kilku scenach jednocześnie odbywają się dyskusje. Chętnie bym został i posłuchał, ale wzywa mnie szlak, a raczej konieczność znalezienia noclegu za Opolem, zanim niebo stanie się ciemne i nieprzystępne, a wszystko wokół obce jak z innego świata. Dawno nie spodobał mi się tak żaden rynek, jak ten opolski. Może to dlatego, że mam już za sobą przewidziane na dziś 31 km i rozpiera mnie euforia? Przy Katedrze Opolskiej znajduję tablicę z opisem szlaku. Do Santiago zostało mi bagatela 3440 km... Szlak niesie mnie znów wzdłuż rzeki. A potem w plątaninę ulic, obok Cementowni Odra, aż na polne przedmieścia. Nogi już trochę protestują, ale nie słucham ich. Czekam, aż miasto przejdzie w teren niezabudowany, a w nim, jeśli dobrze pójdzie, znajdę jakieś zaciszne miejsce, by na kilka godzin wyciągnąć się na trawie. Choć miejsca na powyższych zdjęciach wyglądają obiecująco, nie udaje mi się znaleźć takiego, w pobliżu którego nie byłoby jakichś domów czy zakładów. Żadnego, w którym czułbym się na tyle odizolowany od ludzi, żeby spokojnie zapaść w sen. Idę więc dalej, przez Czarnowąsy i Borki, rozglądając się za zacisznym kątem. Zerkam nawet przez moment na cmentarz, ale myślę, że mając w pamięci dziesiątki obejrzanych w życiu horrorów, nie zmrużyłbym tak oka. Mijam Małą Panew, która parę lat temu gościła mnie na spływie kajakowym w okolicach Ozimka. W Borkach mijam ciekawe oznaczenie szlaku. Z daleka nie widać w ogóle, że to żółta muszla. Z bliska też w sumie potrzeba odrobiny wyobraźni, żeby ją dostrzec, ale i tak mi się podoba. Gdzieś pomiędzy Borkami a Dobrzeniem Małym dopada mnie kryzys. Wolę nie liczyć, ile mam za sobą kilometrów, wystarczy mi fakt, że powieki zaczynają mi opadać, a kończyny robią się dziwnie miękkie, jakby były z waty. Dookoła ciągle domy, postanawiam więc spróbować noclegu "na gospodarza". A co mi tam, przecież proszę tylko o kawałek trawy przed domem, żeby położyć karimatę i śpiwór. Okazuje się to jednak nie takie proste. Ludzie są nieufni. Nie odmawiają wprost, ale polecają inne miejsca, w których byłoby mi lepiej. Nikt z nich nie słyszał nic o drodze św. Jakuba, niektórzy wykazują nawet zaciekawienie. Zawsze to jakiś plus - głoszę dobrą nowinę o szlaku, może kogoś zainspiruję do wędrówki? Maszeruję coraz wolniej, właściwie jak ślimak. Po kolejnych nieudanych próbach ktoś poleca mi drewnianą wiatę nad Odrą, tam jednak też nie znajduję odosobnienia i spokoju, jakiego mi trzeba. Z braku zajęć idę dalej. Robi się szaro, a potem całkiem ciemno. Gdy dochodzę do Dobrzenia Wielkiego, dostrzegam znak, który mówi, że od Opola odszedłem na całe 14 km. Czyli mam w nogach 45 km. Pobiłem rekord, ale nie mam siły na wiwaty. Na mapie zauważam, że w Dobrzeniu Wielkim jest stacja PKP. Nogi (i wszystko inne w sumie też) bolą mnie tak bardzo, że opcja powrotu do domu jest bardzo kusząca. Nie wiem, czy nawet po kilku godzinach snu miałbym siłę, by jutro iść dalej. Człapię kolejne kilka km do stacji. Pociąg jest, ale tylko dwa razy w ciągu dnia i od poniedziałku do piątku, a jest już właściwie niedziela. 2.00 w nocy. Wszystko mi jedno. Rozkładam karimatę pod ścianą opustoszałego dworca, na ramiona narzucam śpiwór i zapadam w dziwny półsen. Byłoby całkiem fajnie, gdyby parędziesiąt kilometrów dalej nie odbywał się koncert z użyciem bębnów, które budzą mnie za każdym razem, gdy odpływam w senne wizje. Podejmuję decyzję - wracam do Opola, a stamtąd pociągiem do domu. To prawie 16 km, ale przecież mam przed sobą całą noc! Jest zimno jak diabli, więc owijam się śpiworem niczym gigantycznym polarem i człapię noga za nogą, czasem jęcząc z bólu. Na całe szczęście o tej dziwnej porze nie spotykam nikogo i bardzo dobrze, bo wyglądam jak turystyczna wersja Yeti, która niejednego przyprawiłaby o atak lęku (lub śmiechu, w zależności od progu wrażliwości). Nie pamiętam zbyt wiele z trasy powrotnej oprócz tego, że tym razem zostawiłem Via Regia, trzymałem się głównej drogi i kostniały mi dłonie. Co kilkanaście minut siadałem na przystanku autobusowym, gdzie zapadałem w kilkusekundowe minisny, z których wyrywała mnie świadomość, że muszę iść dalej. Gdy trochę odtajałem, ok. 3:30, zrobiłem nawet kilka zdjęć. Mała Panew o 4:57 spała jeszcze, zasnuta nocnymi mgłami. Bardzo jej tego snu zazdrościłem. Ok. 5.00 zaświeciło słońce, co nie znaczy, że zrobiło się ciepło. Oświetliło jednak ładnie kościół św. Norberta w Borkach. 5.28. Świat robi się jakby milszy. Nie liczę kilometrów, bo nie mam do tego głowy. Po drodze żuję suche bułki, jedyne, co mi zostało. O 6.42 docieram do rynku w Opolu. Proszę opatrzność, żeby Dworzec PKP był tuż obok. Jest. Ostatnie, co pamiętam z mojego półświadomego spaceru, to pomnik "Bojownikom o Wolność". Największy, jaki widziałem. Próbuję biec dworcowym korytarzem, ale wychodzi z tego jakaś karykatura nerwowego kuśtykania. Mimo to udaje mi się dopaść pociągu o 6.58. Pierwsze pół godziny stoję przy drzwiach, bo nie mam siły szukać swojego przedziału. Resztę trasy stoję na korytarzu przy otwartym na oścież oknie, żeby nie zasnąć i nie przewrócić się na podłogę. Resztką działającego mózgu liczę kilometry. Wychodzi mi 61. Wiedziałem, że Via Regia jest wyjątkowym szlakiem, ale tego się nie spodziewałem!
2 Comments
5/10/2016 18:21:39
Rzadko można trafić na opisy polskich odcinków Camino. Myślę, aby w przyszłości przejść szlak Via Regia, dlatego dzięki za jego opisanie! W bezpośrednim sąsiedztwie dużych miast raczej nie ma co liczyć na ustronną, zieloną polankę. Albo śpimy w jakimś opuszczonym budynku, albo idziemy do hostelu/schroniska młodzieżowego. Szkoda też zachodu na pytanie się czy można rozbić namiot na terenie np. jakiegoś domu młodzieżowego/rekolekcyjnego. Próbowałem tego raz i rozbiło się o to, że nie mieli pozwolenia na prowadzenia pola namiotowego i bali się kontroli. Ogólnie jest z tym w Polsce niestety problem...
Reply
Kuba
5/10/2016 20:01:25
Cieszę się, że moje pisanie komuś się przydaje :) Wydaje mi się, że po prostu miałem pecha, jeśli chodzi o ludzi których pytałem o nocleg - wierzę, że dużo jest takich, którzy nie poskąpią wędrowcowi kawałka własnego trawnika ;) Powodzenia na Via Regia!
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |