13/9/2014 1 Comment Szacunek do chleba jest kluczem do nieba! Rowerem na dożynki w orzeskiej ZazdrościTo wyprawa pod hasłem "jak się chce to można". Justyna wygląda bladziutko po wczorajszej imprezie, Daria ma czas tylko do 15-tej, ja dwa dni temu wstałem z łóżka po ostrej anginie. Słońce chowa się za gęstwiną chmur, w uszy wieje zimny wiatr. Nikt nie wie, ktorędy dokładnie powinniśmy jechać. Jedyne co wiemy i co trzyma nas w pionie, to fakt, że że dziś w Orzeszu, w dzielnicy Zazdrość odbędą się dożynki. Po co nam więcej? Pod chorzowskim Tesco jestem o 9.50, dziesięć minut przed czasem. Po chwili dołącza do mnie Daria, z rozwianym włosem, niewielkim plecaczkiem i uporczywie skrzypiącym łańcuchem. Na przygotowania do wyprawy poświęciła pewnie całe dwie minuty. Dla niej najważniejszy jest sam fakt, że coś się dzieje, nie będzie się bawiła w jakieś tam planowanie. Justyna prosi nas o dodatkowe 20 minut, bo poprzedniego wieczora ostro poimprezowała. Jej szare blokowisko niechętnie budzi się z letargu, weekendowa cisza pęka pod naporem naszej głośnej rozmowy, jakbyśmy potokiem słów zagrzewali się do kilkudziesięciu kilometrów kręcenia. Starszy pan, wymijając nasze rowery, zerka na nas podejrzliwie. Kto mu tu w sobotni poranek pod klatką stanął i jeszcze ma czelność tak głośno się śmiać? Starzy jesteśmy, a głupoty nam w głowie. Justyna dzielnie targa rower z czwartego piętra. Miała zaplanować trasę, ale nie zdążyła. Mamy tylko jedną mapę GOP-u, która nie obejmuje Orzesza. Ale od czego mamy wyobraźnię? Pierwszy przystanek to Biedronka. Justynie chce się pić, nie ma zmiłuj. Przekraczamy autostradę A-4 i z ulgą witamy się z lasem. Po kilku kilometrach zapraszająco rozwija się przed nami nowa, szeroka ścieżka rowerowa. Tu każdy pędzi swoim tempem, więc rozmawiając, musimy do siebie wrzeszczeć. A wrzeszczymy o tym, że warto wykorzystać każdą chwilę, by gdzieś się przemieścić i zobaczyć coś nowego. Omawiamy filozofię Alastaira Humphreysa i jego mini przygód. Rzędy drzew stapiają się w jedno, pęd zimnego powietrza wywiewa spod powiek resztki nocy. Nasza trasa wije się między granicami miast. Przez chwilę jesteśmy w Katowicach Panewnikach, by zaraz znaleźć się w Rudzie Śląskiej. Tam ścieżka rowerowa wije się w nowej formie - czerwonego pasa wymalowanego po obu stronach jezdni. Z niej znowu w las. Słońce wreszcie zaszczyca nas swoją obecnością a my wpadamy w błotne bagno. Nie zrażeni niczym wspominamy stare lata, śmiejemy się na cały las. Nie wiem, co na to zwierzęta, możliwe, że są nieco oburzone. W Rudzie Śląskiej mkniemy nieco asfaltem ul. Solidarności. Przy petli autobusowej w Halembie wjeżdżamy między garaże, by zaraz zniknąć między drzewami. Witają nas rudzkie jeziorka i coraz więcej słońca. Z lasu wyjeżdżamy już w Mikołowie, w dzielnicy Borowa Wieś. Znów nasza droga krzyżuje się z autostradą A-4. Za nią, na ul. Równoległej jest nasz przystanek nr 2. Justyna zapewnia, że są tu absolutnie najlepsze lody. Lodziarnia Sonia, ukryta wśród domków jednorodzinnych przy ul. Równoległej mile nas zaskakuje. Jest tu ładnie, czysto i urokliwie. W tle dudnią hity disco polo, bo dziś będzie tu festyn. Przy dźwiękach "Jak anioła głos" pochłaniamy po dwie pyszne gałki i naładowani słodyczą dojeżdżamy do najbliższego skrzyżowania ze światłami. Tam jak urzeczeni wpatrujemy się w tabliczkę z napisem - Orzesze - 10 km. Mamy dobry kierunek! Jedziemy przez Bujaków. Po obu stronach drogi, jak wzrokiem sięgnąć, ciągną się pola. Wzrok odpoczywa ślizgając się po rozległych powierzchniach a chłodne powietrze wdziera się pod kask. W niewielkim centrum Bujakowa odnajdujemy skarb - zielony szlak rowerowy prowadzący do Orzesza i jeszcze dalej, do Żor. Droga wiedzie nas przez las. Byłaby idylla, ale nie ma tak lekko, bo Darii powoli kończy się czas. Już 13.30 a ona musi być na 15 z powrotem w Chorzowie. Babskie spotkanie ze starymi przyjaciółkami to nie przelewki, nie należy się na takie spóźniać. Pędzimy więc na łeb na szyję do centrum Orzesza. Dobrze, że mamy z górki i można się rozpędzić. W centrum pan chwiejący się na boki wskazuje nam drogę prosto na dworzec. Justyna, którą męczy słabość, zakotwicza znów w Biedronce a my z Darią odnajdujemy orzeską stację PKP, czyli jeden tor, dwa perony i dwie ławki. Na szybko pochłaniamy czekoladę i Daria już pakuje się z rowerem do ostatniego wagonu. Sms-owo prosi o relację z dożynek, które ominęły ją włos. Po 37 km na siodełkach jesteśmy w wyczekanej Zazdrości. Mkniemy główną ulicą, rozglądając się za dożynkowym korowodem. Nie trzeba długo szukać, wystrojone w kwiaty i snopki traktory kilkaset metrów przed nami wstrzymują cały ruch. Doganiamy to kolorowe zamieszanie, Justyna zamienia rower na aparat fotograficzny i już jest w swoim żywiole. Jest co fotografować. Kolorowe wozy jadą powoli, wystarcza czasu na zbliżenia i przemyślenie kadru. Wszystko, co wydała ziemia w Zazdrości teraz ma swoje pięć minut i prezentuje się z dumą na wozach i traktorach. Tutejsza młodzież najwyraźniej nie uważa dożynek za obciach, bo w białych koszulach i eleganckich butach oblega przyczepy i przyczepki. Nawet czasami machają do zdjęć. Kiedy całe towarzystwo dożynkowe udaje się na mszę, my idziemy odzyskać energię, która uleciała przy pedałowaniu gdzieś w orzeskie powietrze. Kilkaset metrów od kościoła rzędami stoją drewniane stoły, zabiegane ustawiają naczynia na stołach i przeganiają nas z wybranego miejsca. Tu akurat będzie siedzial sołtys i inne ważne persony. Posłusznie przenosimy swoje graty do kolejnego stolika. Swojskie krupnioki skwierczą w kołderkach z folii. Pytamy, czy możnaby przedpremierowo kupić dwa. Można. Do kompletu dostajemy po dwie wielkie kromki chleba. Po posiłku powieki chcą się zamykać, ale obrazy same się pod nie wpychają. Kolorowy korowód kroczy w naszą stronę i szybko zapełnia puste ławy, na których pojawiają się herbaty, kawy i kufle z pianką. Orkiestra z mysłowickiej kopalni "Wesoła" ustawia się w trzech rzędach, uderza w bęben a potem odzywa się reszta instrumentów. Biesiadę czas zacząć. Zmęczonym mięśniom dobrze na drewnianej ławie, nie chce się wstawać. Ale Justyna także ma dziś ograniczony czas wolny i trzeba się sprężać. Na mapie szukamy najkrótszej drogi do domu. Będzie więcej betonu i mniej zieleni. By się dobrze nastawić, kupujemy jeszcze po kawałku ciasta od miejscowych gospodyń. Kosztują 2 złote, wyglądają jakby były za 10 a smakują jak takie za 20. Mościmy się na siodełkach i szybko wpadamy w znajomy rytm. Mijamy centrum Orzesza, nową, krótszą drogą dojeżdżamy do Bujakowa. Tam spotyka nas nieprzewidziane. Roje wścibskich much wpadają nam do oczu, ust, wciskają się nawet pod kask. Są ich tysiące, może nawet miliony? Przystajemy co chwilę, wydłubując sobie nawzajem spod powiek czarne, mikre ciałka skrzydlatych desperatek. Bzyczący obłok ciągnie się przez kilka kilometrów, urywając się nagle, gdy pola zmieniają się w budynki. Jedziemy na Rudę, zamiast widoków obserwując blaty zegarków. Moje wspomnienia z trasy powrotnej to nieuporządkowane skrawki obrazów na tle ciemniejącego nieba. Mimo pośpiechu, jadę z uśmiechem. W Chorzowie Justyna ze zdumieniem odkrywa, że pobiła swój rekord. Pokonała na rowerze całe 70 km. Ja do domu mam jeszcze kawałek, gdy staję pod klatką licznik wskazuje na okrągłe 90 km. Ta trasa upewnia mnie, że wyzdrowiałem i mogę porwać się na nieco dłuższy dystans. Za parę dni planuję dojechać do granicy z Czechami. Żałuję tylko, że nie mogę wziąć ze sobą dzisiejszej niezawodnej ekipy. Jestem pewien, że dałyby radę. A nasza trasa do Zazdrości wygladała tak:
1 Comment
Justyna Wiechoczek
22/12/2014 03:33:40
Oj kolorowo tam wtedy było...
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |