20/2/2015 0 Comments Cisza, która trwała 30 kmNiełatwo jest ją znaleźć. Wszechobecne ekrany wciąż wrzeszczą do nas najrozmaitsze bzdury, radio emituje muzykopodobną tandetę, a to wszystko spinają w całość boleśnie krzykliwe reklamy. Gdy już się pojawia, zazwyczaj my sami bardzo się staramy, żeby jej nie było. A ja ją znalazłem. Leżała między moim domem a Brudzowicami, wsią położoną 5 km od Siewierza. Całe 30 km najprawdziwszej ciszy. Choć był dopiero 20 luty, wiosenne słońce zaszczyciło niebo swoją obecnością. Wiatr rozgonił chmury na cztery strony świata. Gleba wessała niemal cały śnieg, pozwalając trawię rozprostować zastane źdźbła. Mrużyłem oczy i mrugalem obficie, bo trochę już zapomniałem, jak obchodzić się z takim nowonarodzonym blaskiem. Powietrze pachniało wiosennymi i letnimi przygodami. Nogi niosły mnie tak, jakbym w ogóle nie miał nóg. Wiedziałem, że przede mną kilka cudownych godzin... Dobra, dobra. To wszystko brzmi bardzo miło i idyllicznie, ale zauważyłem, że gdy snuję takie opowieści, prędzej czy później wielu moim rozmówcom nie daje spokoju jedno, podstawowe pytanie: - Co ty robisz przez te całe 15/20/30 kilometrów? Mógłbym odpowiedzieć: - Idę. Ale to, delikatnie mówić, niewyczerpywałoby tematu. Wygodniej będzie mi zacząć od tego, czego nie robię: Nie odliczam kilometrów, które zostały mi do celu. Wręcz przeciwnie - każdy, który właśnie minął, żegnam z lekkim żalem, bo wiem, że zbliżam się do kresu wędrówki a tym samym świata zbyt wielu dźwięków, pośpiechu i chaosu. Nie cierpnę na myśl o długiej trasie. Trasa jest dla mnie jak kawałek tortu, im większa (dłuższa), tym lepsza i tym bardziej nie mogę się doczekać, kiedy zacznę ją konsumować... Nie zerkam nerwowo to na mapę, to na zegarek. Gdybym to robił, czym różniłby się taki spacer od tego, co robimy na co dzień? Znów wrzuciłbym te kilka godzin w ramki schematów, zmierzyłbym je i zaklasyfikował, dopinając im etykietki. Próbowałbym konkurować z kimś tempem, odległością czy skalą trudności trasy. Stanąłbym na starcie wyścigu, w którym nie chcę brać udziału. Pozwalam więc nogom, by same wystarczały rytm a drogom - by mnie prowadziły - wolniej lub szybciej, w zależności od ich kaprysu. Z mozołem przedzieram się przez błotnistą ścieżkę by za chwilę ruszyć z kopyta na gładkim jak lustro asfalcie. A potem znów wpadam w śnieżne pozostałości, by brnąć powoli i przemoczyć buty. W każdym z tych przypadków czuję radość - bo ciągle idę do przodu i pokonuję kolejne mini-wyzwania. Nie nudzę się, idąc samotnie przez 6 godzin. - Przecież jak tak idziesz, nic się nie dzieje... Nieprawda, dzieje się. Wrażeń jest co niemiara, wystarczy tylko przełączyć się na inny tryb. Ze świata, ktory wrzeszczy, przejść do tego, który mówi szeptem, bo nie musi się w żaden sposób wysilać. To my musimy się nieco wysilić, żeby go usłyszeć. Jego słowami są obrazy, zapachy i kształty. Jedynym dźwiękiem jest tu cisza, rozrywana tylko czasem przez warkot samochodu. - Ale ciągle taka cisza dookoła? Zwariować można... Zwariowałbym bez ciszy. Ja idę właśnie po to, żeby ją znaleźć. - Ja tam nie lubię ciszy. Od razu muszę sobie włączyć jakieś radio czy coś. Coś mi musi grać albo do mnie gadać... No właśnie. Co takiego jest w ciszy, że tak się jej boimy i tak ją bezceremonialnie odrzucamy? Nic groźnego. W ciszy jesteśmy my. Nasze myśli i emocje, podane jak na tacy, bez żadnych rozpraszaczy, bodźców odwracających naszą uwagę od samego siebie. To nie cisza nas przeraża, tylko my sami. Tacy bez okolicznościowych żartów, schematycznych ról, rozmów o pogodzie i o tym, co we wiadomościach. Bez pozy na wesołka czy poważnego gościa. Bez cywilizacyjnych protez, które pozwalają nam ukrywać nasze prawdziwe ja, ze wszystkimi wadami, rysami i niedoróbkami. To by wyjaśniało, skąd nasza awersja do ciszy. Cisza może nas zaboleć. Żeby nie bolało, prewencyjnie zagłuszamy. Włączamy mp3-ójkę, telewizor czy radio. Gadamy o byle czym, byleby gadać. Byleby tylko nie pozostawić myśli na żyznym gruncie ciszy. Kto wie, w którą stronę by się rozrosły? Mam sposób na to, by nie bać się myśli wylęgających się w ciszy. Nazywa się uważność. Uważność daje wgląd w zwyczaje umysłu. W którą stronę biegną twoje myśli, kiedy nic ich nie rozprasza? Jak szybko wpadają w koleiny zmartwień czy stresu? Dlaczego kierują się akurat tam? Jak się wtedy czujesz? Jak wolałbyś się czuć? Uważność nie jest jednak tylko obserwacją. Daje nam do ręki potężną broń. Gdy nauczymy się z dystansem obserwować, jak uczucia przychodzą i odchodzą, uświadomimy sobie, że one nas nie tworzą. Gdy oddzielimy rdzeń siebie od kapryśnych i zwodniczych emocji, z uglą zdamy sobie sprawę z tego, że nie musimy się im poddawać. Zamiast uciekać od swojego strachu, smutku, rozgoryczenia czy przykrych wspomnień, zaczniemy się im przyglądać i je oswajać. Dlaczego w kółko myślę akurat o tym? Dlaczego właśnie tego najbardziej się boję? Dokąd prowadzi mnie ciągły stres i pośpiech? Kiedy już przestaniemy przed nimi uciekać i zaakceptujemy fakt, że są, zaczniemy sobie z nimi radzić. Wystarczy tylko sobie odpuścić i zaakceptować fakt, że czasem się boimy (choć bywa, że nie ma czego), czasem złościmy (choć często powody są nieadekwatne do intensywności gniewu). Wszystkie negatywne myśli to tylko myśli. Przyjdą i pójdą. Wcale nie muszą mieć na ciebie złego wpływu. Przy okazji poznasz sam siebie i fascynujący świat swoich nieusystematyzowanych emocji. Zyskując dystans, nauczysz się czerpać z niego to, co najlepsze. Jeśli męczy cię świat, który wrzeszczy, spróbuj znaleźć ten drugi. Zadzieraj głowę i patrz, jak płyną chmury. Przyglądaj się fasadom mijanych domów i wyobrażaj sobie, jacy żyją w nich ludzie. Daj oczom odpocząć, kierując wzrok ku odległym pofałdowaniom wzgórz czy majaczącym na horyzoncie cieniom miast. Słuchaj stukotu swoich kroków. Wyprostuj plecy, odetchnij pełną piersią. Poczuj, że masz nogi, ręce, dłonie, szyję i głowę. Poczuj, że masz ciało, dzięki któremu przemierzasz tę drogę. Podczas kilku samotnych godzin na 100% najróżniejsze myśli przyjdą ci do głowy. Zatrzymaj te dobre, rozbuduj je i pozwól, by cię wzmocniły. Złym przyjrzyj się uważnie, bo to echo twoich negatywnych emocji. Czy są warte tego, by się nimi zamartwiać? Czy chcesz, by cię dręczyły? Jeśli nie, powiedz im do widzenia. I znów spójrz w niebo. One ciągle tam na ciebie czeka. Swoją ciszę możesz znaleźć gdziekolwiek chcesz. Ja swoją ostatnią porcję znalazłem na trasie: Siemianowice Śląskie (Bytków -> Przełajka) -> Wojkowice -> Strzyżowice -> Brzękowice Dolne -> Goląsza Dolna i Górna -> Dąbie -> Toporowice -> Mierzęcice -> Zadzień -> Brudzowice Jeśli zainteresował cię temat uważności i chcesz poczytać o nim więcej, polecam bloga Zen Habits Leo Babauty oraz książkę "Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności", której autorem jest Ronald D. Siegel.
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |