Dobrze zacząć rok solidnym spacerem. Wychylić głowę z domowego ciepełka, rozchodzić sylwestrowe zakwasy, w rześkim powietrzu rozpuścić poświąteczną gnuśność. Zamrożone na biało kolory i surowe, zatrzymane w kadrze niebo tworzą nowe, nieznane oblicze pozornie znanych miejsc. Jest 2 stycznia. Wyruszamy o 9 spod siemianowickiej Biedronki na ul. Wróbla. Zamiast najkrótszej trasy wybieramy tę najspokojniejszą. Łydki i stopy, wciąż zmęczone po sylwestrowych harcach, z pewnymi oporami przyjmują szybkie tempo marszu. Ale nie ma, że boli. Ból należy rozchodzić, roztopić w solidnej porcji wysiłku. Choć liczyliśmy na zaśnieżone przestrzenie, śnieg pod naporem słońca ścieka gdzieś pod ziemię. Zamiast niego mamy błękitne niebo, słońce i 3 stopnie na plusie - warunki całkiem przyjemne podczas styczniowej wędrówki. Święta i sylwester sprawiły, że nazbierało nam się zaległych opowieści, słowa niosą więc nas 20 cm nad chodnikiem, jedna anegdota goni drugą i ciągle im mało. Dynamicznym tempem przecinamy siemianowicką Przełajkę, mijamy Brynicę i wchodzimy do Wojkowic. Tam polnym skrótem docieramy do głównej ulicy Sobieskiego a potem, szlakiem rzeki Jaworznik, człapiemy ulicą Piaski. Nad rzeką robimy pierwszą przerwę na kanapki. Wyludnione ulice witają nas ciszą i śmieciami po petardach. Większość osób, które mijamy, wydostało się z domu dzięki sportowemu zacięciu. Biegacze i rowerzyści, okutani w co się da, z uporem przeciskają się przez coraz zimniejsze podmuchy wiatru. My też czujemy coraz większy opór mas powietrza. Wirując dookoła nas nakładają na błękit nieba ciemnoszarą, nieruchomą maskę. Ulica Piaski przechodzi w ul. Dąbrowskiej, potem odbijamy w lewo w Gminną. Jesteśmy we wsi Dobieszowice. Gdy przechodzimy wiaduktem nad bursztynową autostradą A-4 jadący z naprzeciwka rowerzysta z widocznym wysiłkiem siłuje się z wiatrem. Wieje tak, że trudno złapać oddech, powietrze jest ścianą o którą prawie można się oprzeć. Już tylko jeden zakręt w prawo i już jesteśmy na ulicy Leśnej, która biegnie zaporą nad zalewem Kozłowa Góra. W niewielkim sklepiku, w którym jest wszystko, kupujemy czekoladę "Kubusia", by za jakiś czas podładować nasze organiczne baterie. Justyna chciałaby też kawałek makowca, ale można kupić tylko wielki blok a na niego nie mamy miejsca - w plecakach ani w żołądkach. Przed zaporą zaglądamy jeszcze przez okienka pomalowanego w schludne ciapki schronu. W okolicy jest ich dużo więcej, razem tworzą Obszar Warowny Śląsk. Na zaporze do rozhulanego już na dobre wiatru dołączają krople deszczu, ale nic to. Motywuje nas wizja postoju i konsumpcji pysznych kanapek w świerklanieckim parku oraz spotkania z przyczajonym pod drzewami Toi Toi'em. Zbiornik Kozłowa Góra przytula się do zapory lodowym jęzorem. Mgła próbuje zatrzeć granicę między szarą wodą a szarym niebem i prawie jej się to udaje. Byłem tu wiele razy ale czuję się jak w zupełnie nowym miejscu. Przy końcu zapory (lub przy początku, zależy od której strony patrzeć) odkrywamy początek szlaku rowerowego Leśno Rajza (LR), który poprowadzić nas ma do samego brzegu zalewu Chechło. Nie zważając na trudne warunki, uśmiechnięci brniemy brzegiem Kozłowej Góry. Parkowy Toi Toi zniknął. Zniknęli też ludzie, którzy jeszcze niedawno wypełniali parkowe alejki. Witają nas tylko kaczki, niezwykle licznie zgromadzone nad brzegiem rzeki. Czyżby miały tu jakieś arcyważne obrady nad zmianami klimatycznymi? A może po prostu sylwestrowe after party? Patrzą nieufnie, gdy kryjemy się przed deszczem pod najbardziej rozłożystym drzewem i w pośpiechu przeżuwamy kanapki. W równie szybkim tempie wciągamy też dodatkowe swetry. W tym czasie oburzone kaczki, gęsiego, przechodzą przez asfaltową alejkę na przeciwległą łąkę. Obok mini zoo znajdujemy znów Leśną Rajzę i kierując się jej szlakiem wchodzimy do lasów świerklanieckich. Ścieżka jest prosta, jak od linijki. Jej koniec majaczy gdzieś w wilgotnej mgle daleko przed nami. Ale to nie koniec, a zakręt, od której szlak zaczyna wić się zakolami i zawijasami, przez które uważniej musimy stawiać kroki. Ścieżki są gdzieniegdzie oblodzone, czasem błoto wsysa nam podeszwy, atrakcji nie brakuje. Otuleni leśną, mokrą i czystą ciszą, na zapas wdychamy aromatyczne powietrze. Przystajemy przy stosach wyciętych drzew, zaciągając się armomatem żywicy. Co drzewo, to inny odcień tego wspaniałego zapachu. Robi się ciemniej, a las wydaje się nie mieć końca. Gdy koniec nadchodzi, nie umiemy uwierzyć, że to już. Zza drzew widzę szarą przestrzeń i podbiegam do niej, jakby ta miała zamiar przede mną uciekać. Jeszcze tylko kilka metrów, jeszcze metr i jest...! Zamrożona powierzchnia zalewu Chechło paruje wilgocią, pokrywając wszystko dookoła ciężką, szarą mgłą. - Udało się! - cieszę się, jakbym zdobył Mount Everest. Zdążyliśmy przed zmrokiem i doszliśmy tu za pomocą własnych, posylwestrowych kończyn! Czas na posiłek i kontemplację widoków. Zalew jest zupełnie innym zalewem od tego w wersji letniej. Pomosty wrośnięte w lodową skorupę, zatrzymana w pół fali woda, pofałdowana ciecz uśpiona pod trzeszczącą kołdrą. Można wejść na lód, ale tylko jakieś trzy metry od brzegu. Potem jest pęknięcie, któremu nie ufamy. Przed jednym z domków letniskowych ktoś zostawił kanapę, ławkę i stoli, zadaszone dziurawą blachą. Lepszego miejsca na posiłek nie mogliśmy sobie wyobrazić! Czekolada moknie od cieknącego dachu, tak jak spodnie w miejscu kontaktu z wilgotną ławką. Ale nic to! Mamy przecież prywatne spotkanie sam na sam z zamarzniętym zalewem, pośród ciszy i mgieł. No i satysfakcję ze spaceru, który wyrwał nas wreszcie ze szponów świąteczno-sylwestrowego lenistwa. Już prawie 16.00, nieco nerwowym krokiem ruszamy więc w kierunku Nowego Chechła a wokół nas ciemność poczyna sobie coraz śmielej. Szczęście jednak nad nami czuwa, bo idąc w ciemno, wychodzimy wprost na przystanek. Czekając ponad 20 minut na przystankowej ławeczce zapadam w ćwierćsen, tylko niewielką częścią świadomości rejestrując, co się wokół mnie dzieje. Suche i miękkie siedzenie w autobusie linii 179 jest jak najlepsza kanapa w Ritzu. Pod piekarską bazyliką przesiadamy się do 5-tki i za 20 minut wysiadamy w Siemianowicach. Jest ciemno a nogi ze zmęczenia nie chcą dalej iść. Popycha je jednak wielka radość z pokonanej trasy i nowego sezonu 2015, który się tak obiecująco rozpoczął.
4 Comments
Justyna
4/1/2015 14:04:16
Jak tak teraz myślę, już z perspektywy kilku dni to mam wrażenie że taki spacer zima jest łatwiejszy niż w lecie. Żadnego jest mi za gorąco, żadnego spalonego czoła, żadnych 1,5 litrowych butelek z wodą, no i przede wszystkim żadnych komarów...
Reply
Kuba
5/1/2015 01:57:49
Coś w tym jest :)
Reply
Kuba
22/1/2015 04:14:19
Zapraszam na Śląsk - mamy tu dużo takich widokowych miejsc :)
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |