W końcu tu jestem. Beskid Niski, o którym myślałem od tylu tygodni, otacza mnie z każdej strony swoją dziką i garbatą powierzchnią. Postanawiam pojeździć po nim na totalnym luzie, bez planu i gdzie mnie oczy poniosą. A ponoszą mnie w całkiem fajne miejsca. Zapraszam do lektury! W Magurskim Parku Narodowym nikt nie słyszał o ciszy nocnej. Nocą rzeka szumi niczym autostrada, a ptaki zaczynają swoje rozmowy i pokrzykiwania już w okolicach 4 rano. Pomiędzy tymi odgłosami robię kilka drzemek, które jako tako odbudowują moje siły po wczorajszym dość męczącym dniu. A potem kąpiel w rzece, która budzi lepiej niż jakakolwiek kawa. Myśli klarują się w tempie rzecznego nurtu i już wiem, jaki jest plan na dziś: nie będzie żadnych planów. Zapomnę, że istnieje coś takiego jak plan. Chcę się powłóczyć, powspinać, poznać dróżki, które przyciągną mnie do siebie, pooglądać to, co mi się spodoba, po prostu tutaj pobyć. A pod koniec dnia wykombinować jakieś miejsce, w którym mógłbym przespać parę godzin. Ruszam przed siebie w stronę przeciwną do tej, z której przyjechałem, wzdłuż Wisłoki. Towarzyszy mi żółty szlak pieszy. Mijam dwie żmije zygzakowate, jedną większą od drugiej. Nie przeszkadzam im w porannym wygrzewaniu się, mijając je obie szerokim łukiem i uprzejmie przepraszając za zakłócenie ich porannych rytuałów, tym bardziej teraz, w porze godowej, w jakiej spokój jest wyjątkowy cenny. Odpowiadają wymownym milczeniem. Jadę granicą województw małopolskiego i podkarpackiego, które jest po drugiej stronie rzeki. Spokojną, szeroką choć kamienistą ścieżką dojeżdżam do wsi Czarne, w której jakiś czas temu mieszkał Andrzej Stasiuk i na cześć której nazwał swoje wydawnictwo. Dziś nikt już tu nie mieszka, Czarne dołączyło do opuszczonych, łemkowskich wsi, których nazwy zapisane są na mapie w nawiasie. Jest tak pięknie, że z zachwytu aż nie robię zdjęć. Zajmuję się wyłącznie chłonięciem widoków. Ostatnio coraz częściej mi się to zdarza. Pewnie nie za dobrze wpłynie to na popularność bloga, ale może jeszcze czasem ktoś tu zaglądnie? To się okaże. Na takich szlakach bardzo lubię to, że zanika u mnie poczucie czasu. Jednostką staje się cały dzień, od wschodu do zachodu słońca, płynący leniwie i bez pośpiechu. Jeśli nie mamy do roboty nic innego oprócz przemieszczania się i oglądania świata, okazuje się, że jeden dzień to naprawdę potężna porcja wolnego czasu. Z powodu braku kontroli nad czasem dopiero teraz, pisząc te słowa i odczytując godziny zapisane w nazwach zdjęć, sprawdzam o której mniej więcej dotarłem w dane miejsce. Otóż o 10:09 odnajduję prawdziwy skarb. Miejsce-perełkę. To drewniana, trójkątna koliba, zbudowana prawdopodobnie dla pasterzy, by w dobrych warunkach mogli spędzać tu noce ze swoim stadem. To znaczy stado jednak na zewnątrz, bo w środku mogłoby być trochę tłoczno... W środku jest całkiem miło. Gdybym znalazł to miejsce pod wieczór, chętnie spędziłbym tu noc. Koliba tak mnie zachęca, że wybieram ścieżkę, przy której się znajduje, mimo, że prowadzi dość stromo pod górę. Przygotowałem się wcześniej na to, że będę pchał tu rower, być może nawet częściej niż będę na nim jeździł, więc nie ma problemu. W ogóle jakie mogą być problemy, gdy jest się w takim miejscu? Czasem jadę, czasem pcham rower pod górę. Trochę sobie stękam przy tym, ale to nic, bo nie ma tu oprócz mnie żywej duszy. Nie spieszę się. Wymazuję z pamięci słowo "pośpiech". Nigdy go nie lubiłem. Las zamyka się wokół mnie a za jakiś czas znów otwiera. I wtedy sobie myślę: jak to dobrze, że tu przyjechałem! Ta chatka z czerwonym dachem widoczna z oddali po lewej stronie to granica polsko-słowacka. Jadę sobie chwilę w jej stronę ale jednak postanawiam zostać po stronie polskiej i eksplorować polskie szlaki. Ale myślę, że i na Słowację przyjdzie czas. Po niełatwej nawierzchni szlaku przychylnym okiem spoglądam na gładką drogę nr 977. Z Koniecznej prowadzi mnie ona do Zdyni. To tutaj co roku odbywa się Łemkowska Watra. W tym roku w dniach 20-22 lipca. Jest nadzieja, że i wtedy tu zawitam. W Zdyni znajduję czerwony pieszy szlak, który biegnie na Regietów. Idealnie, bo właśnie to było jedno z miejsc, które chciałem odwiedzić. Regietów Wyżny, gdzie na pochyłych łąkach przy odrobinie szczęścia można zobaczyć wielkie stado Hucułów. W przydrożnym sklepie pytam o dokładny przebieg szlaku. - Szlak idzie o tam, ale mocno pod górę. Jak pan chce rowerem fajną drogą jechać, to proszę tu za mostkiem w lewo i trzymać się rzeki. Też pan na Regietów zajedzie! No to się trzymam, bo co się nie mam trzymać. Rzeka przy okazji chłodzi mnie i daje wodę pitną. Trasa faktycznie fajna, choć stromizn się nie da się uniknąć. Ale kto by ich unikał? Przecież między innymi przyjechałem tu, by przypomnieć sobie po zimie, że wciąż posiadam funkcjonujące mięśnie kończyn górnych i dolnych. Po iluś tam minutach pchania roweru zjeżdżam ze szczytu w dół. Trafiam znów na czerwony szlak oraz na nieczynną jeszcze studencką bazę namiotową w Regietowie. Czerwony pieszy szlak okazuje się być niemal 500 kilometrowym Głównym Szlakiem Beskidzkim, o którym niedawno czytałem. Za bazą znajduję żółty szlak na Regietów Wyżny. Szlaki po prostu same pchają mi się pod koła. No to jadę. Do pokonywania kolejnych wzniesień dopinguje mnie nadzieja, że u celu może zobaczę ogromne stado Hucułów. To byłoby coś. Ale i bez Hucułów (które może właśnie stoją sobie gdzieś za kępą drzew przyglądając się dwunożnej istocie na rowerze) jest tutaj niezwykle. W 1795 roku w Regietowie Wyżnym żyło niemal 700 osób wyznania greckokatolickiego (Łemków), w XIX wieku wieś stała się nawet siedzibą parafii, zbudowano tu szkołę. Dziś jest gigantycznym pastwiskiem dla Hucułów, a po ludzkich siedzibach pozostały cokoły przydrożnych krzyży, cmentarz i niewielka kapliczka z dzwonem. Docieram do ławeczki pod kapliczką. Rozkładam się wygodnie. Schnę od potu (zdjęcia tego nie oddają, ale dzień jest dość gorący). Słucham ciszy i cieszę się, że tu jestem. Że jestem w ogóle. Tak, tak. Właśnie po to tu przyjechałem, żeby sobie o tym przypomnieć. Żółtym szlakiem wracam się do Bazy Namiotowej, a potem kieruję na Skwirtne i Kwiatoń. Na mapie moją uwagę przyciąga Jezioro Klimkowskie i leżące u jego brzegów pole namiotowe. Gdy tam docieram, okazuje się, że niestety pole jest jeszcze nieczynne. Szkoda, bo byłby to nocleg z doskonałym widokiem. Nad brzegiem jeziora ucinam sobie krótką rozmowę ze starszą panią, która z własnej inicjatywy zbiera śmieci zostawiane tu przez weekendowych "turystów". Bateria w telefonie powoli umiera, zabierając ze sobą mapę i możliwość robienia zdjęć. Moja rozmówczyni proponuje mi podładowanie baterii do telefonu u siebie w domu, ale dziękuję jej za tę propozycję. Czuję, że skoro nie ma tu dla mnie miejsca, chcę dziś jeszcze pokonać nieco kilometrów, a ładowanie pochłonęłoby pewnie z 2 godziny. Kieruję się na wsie: Czarna, Brunary, Florynka, Binczarowa, Bogusza i Królowa Górna. W Kamionce Wielkiej znajduję agroturystykę "U Gazdy" w której jest dla mnie miejsce. Gospodarz opowiada mi o mężczyźnie, który nocował u niego podczas pieszej trasy wzdłuż granic Polski. Lubię słuchać o takich pozytywnych wariatach, myśleć, że jest takich ludzi sporo i wnoszą oni solidną porcję pozytywnej energii do naszego życia. Cieszę się ciepłym prysznicem i wygodnym łóżkiem. Zastanawiam się, gdzie pojadę jutro i postanawiam zostawić to pytanie bez odpowiedzi. Niech się dzieje, co chce :-)
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |