6/5/2021 1 Comment ZAGRAJMY W ŻYCIEO sile zabawy, czyli jak nie zapomnieć o braniu udziału we własnym życiu i czerpać z tego radość. Parę lat temu pewna wysoko stojąca na korporacyjnej drabince znajoma wyjaśniła mi, czym jest grywalność i jak może przełożyć się na lepsze promowanie produktów i usług. Cała idea sprowadza się do tego, że ludzie, niezależnie od metryki, uwielbiają się bawić. Wszelkie konkursy czy quizy sprawiają, że aż zacierają ręce, by jak najszybciej włączyć się do gry. Znajoma przekonywała, że zawarta w jakiejkolwiek ofercie grywalność, czyli element zabawy i nieprzewidywalności (a często i rywalizacji) świetnie się sprawdza, gdy chcemy wzbudzić w klientach entuzjazm, szczerą chęć wzięcia w czymś udziału czy wykonania określonej czynności. Parę dni temu dotarło do mnie (mój intelekt żyje w rytmie slow…), że co tam sprzedaż i klienci – grywalność może stać się najlepszą przyprawą, dzięki której nasza codzienność zyska zupełnie nowy smak. Bierzesz udział w swoim życiu? Dziwne pytanie, prawda? No bo jak można nie brać w nim udziału? Przecież człowiek żyć musi, pracować i jeść musi i nie ma od tego ucieczki. No właśnie. MUSI. Rzeczy „do zrobienia” traktujemy zazwyczaj jak dopust boży. Nie chce się nam i odkładamy je na ostatni moment. Jeśli już robimy, to z wyraźną niechęcią. Nudne i żmudne obowiązki stanowią sporą część naszego życia. Odsuwając je od siebie, złoszcząc się na nie, robiąc je na "pół gwizdka" nie bierzemy udziału we własnym życiu. Tymczasem grywalność aktywizuje. Pozwala temu, co zwykłe, stać się niezwykłym momentem, dobrą zabawą. Jej konsekwencją jest szczera chęć wzięcia udziału we własnych życiu. W całym, nie tylko we fragmentach. Spójrzmy na codzienność. Na sekwencję następujących po sobie dni. Przecież to też gra, tyle, że tak rozbudowana, że plansza rozciąga się daleko poza horyzont. I nie chodzi o to, że jesteśmy pionkami, którymi ktoś steruje. Na naszym polu jesteśmy potężnym graczem, który ma wpływ na wszystkie własne ruchy. Mamy przed sobą całe morze możliwości. Przykład z życia Świeży przykład prosto z życia: w ostatnim czasie musiałem dwa razy pojawić się w Rzeszowie w ważnej sprawie. Wiedziałem, że mogę podejść do tego na dwa sposoby. Do wyboru miałem: Podejście sztywno-poważne, zaprzeczanie własnemu życiu i myśli typu: "Cały dzień zmarnowany..." -"Tyle godzin w pociągu. Jak zniosą to moje plecy?" "Szkoda trochę tej kasy na bilet" "No nic, trzeba to odbębnić, a potem z ulgą wrócić do domu i więcej o tym nie myśleć" oraz Podejście grywalne, budowane na nieco innych założeniach: "Koszt przejazdu to nieodzowny element każdej wycieczki" "Długa trasa w pociągu oznacza kilka godzin na czytanie książek, na co zazwyczaj brakuje czasu" "Pojadę wcześniej, żeby zobaczyć z okien pociągu nie tylko wschód Polski, ale i wschód słońca!" "Będę miał mnóstwo czasu w zapasie, więc pozwiedzam miasto i skosztuję lokalnych specjałów" "Znajdzie się też czas na eksplorację rzeszowskich sklepów z używaną odzieżą" Stawiając na grywalność, przekraczamy jednocześnie własne ograniczenia i myślimy elastycznie. Dzięki temu pierwsza z moich wizyt w Rzeszowie skończyła się tym, że do pociągu zabrałem rower i powrotną drogę rozłożyłem na dwa dni jazdy malowniczymi szlakami w stronę domu. Za drugim razem pojechał ze mną dawno nie widziany znajomy, dzięki czemu przegadaliśmy kilka godzin w pociągu i kolejne podczas włóczenia się po mieście. Trasę zwiedzania wyznaczył nam kolejny element grywalności - umówiłem się ze sprzedającą z olx, że osobiście odbiorę od niej książki, które miałem zamiar zamówić z wysyłką z Rzeszowa. No bo czemu nie? Był jeszcze jeden bonus, który nie wypalił - umówiłem się z kupującym na OLX, że w Krakowie Głównym wskoczy do pociągu i odbierze ode mnie zamówiony sweter (jak widać, fanów grywalności jest więcej), ale niestety nie zgraliśmy się czasowo. Udało mi się za to zgrać z przestrzenią drogi do domu, która zaoferowała mi same bonusy... Kolejnym przykładem jest sposób, w jaki zaopatruję się w ubrania, a często i w sportowe akcesoria. Mógłbym pójść do sklepu, przejrzeć ofertę, wybrać z półki odpowiedni rozmiar, zapłacić i wyjść. Od niemal 10 lat trzymam się jednak sklepów z używaną odzieżą. Nic nie może równać się podekscytowaniu, które towarzyszy przerzucaniu setek ciuchów na wieszakach, a osiąga punkt kulminacyjny podczas namierzenia prawdziwej perełki świetnej marki, odpowiedniego rozmiar i to jeszcze w cenie co najmniej kilka razy niższej niż w sklepie. Każda wizyta w tego typu sklepie to przygoda. Ktoś powie: "to wymaga czasu". Odpowiem: "Czas i tak upłynie, a często trawimy go na totalnie bezproduktywne pierdoły". Zamiast ospale snuć się po galeriach handlowych, z błyskiem w oku, zaktywizowani, poszukujemy skarbów. Moja szafa jest dowodem na to, że wcale nie tak trudno je znaleźć. Jeśli kogoś obrzydza fura używanych ciuchów niewiadomego pochodzenia, mam i kolejny sposób na wprowadzenie grywalności do naszej szafy. Dom moich rodziców już od kilku dobrych lat jest prawdziwym węzłem przeładunkowym wielkich stosów ubrań damskich, męskich i dziecięcych. Znajomi różnej płci i wieku przyzwyczaili się, że gdy pod ten adres przyniosą swoje ubrania, których z różnych względów już nie potrzebują, tutaj znajdą one kolejnego zadowolonego właściciela czy właścicielkę. Z biegiem lat w akcję tę włącza się coraz więcej osób i jestem stale zadziwiony tym, ile ta wymiana przynosi radości każdej ze stron. Chwile spędzone na przeszukiwaniu nowych stosów, z nadzieją znalezienia czegoś dla siebie, wspólne mierzenie i komentowanie stylizacji - bezcenne! Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że grają. Myślę tu o starszych paniach (i panach coraz częściej też), biegających od marketu do marketu w poszukiwaniu promocji. Czy wiedzą, że grają w życie? Czy świadomie szukają elementu zabawy i rywalizacji pośród trywialnych, codziennych czynności? Nie mam pojęcia. Ci, którzy robią to z przyjemnością i uśmiechem, pewnie wyczuli, że coś jest na rzeczy. Jednak prawdziwymi mistrzami gry w życie są dzieci. Widzą potencjał zabawy dosłownie w każdej czynności i każdym przedmiocie. Widzą świat przez grywalne okulary! Podejście takie bardzo często sprawia, że dziecko, olśnione nieskończonymi możliwościami wykonuje czynności pięć razy dłużej, niż życzyłby sobie tego opiekujący się nim dorosły. Sam często łapię się na tym, że chciałbym przyspieszyć zabawę polegającą na przesypywaniu z ręki do ręki kamyczków na osiedlowym kwietniku. Ale wtedy mówię sobie: "O co ci chodzi, stary zgredzie? Gdzie ci tak spieszno? Po co z uduchowioną miną czytasz te swoje książki o byciu w "tu i teraz", jeśli nie potrafisz zauważyć małego mistrza uważności (i grywalności), którego masz dosłownie pod nogami?" Warto uczyć się od dzieci. Warto zwolnić, by zdążyć zauważyć, w jaki sposób one rozgrywają codzienność. Nie są jeszcze skażone tym, czego wymagają od nich inni, tym "co wypada, a co nie". My, dorośli, nieco już usztywnieni przez lata dawania wiary w to, że odpowiedzialny znaczy poważny i nudny, musimy wytworzyć sobie grywalne podejście świadomie. Wdrożenie tego pozytywnego nawyku będzie od nas na początku wymagało nieco wysiłku, ale po czasie będziemy z automatu wplatali zabawę i przyjemność tam, gdzie pozornie w ogóle nie ma na nią miejsca. Porzućmy skostniałą i nikomu nie przynoszącą nic dobrego wizję dorosłej powagi. Bawmy się. Każdy na swój sposób. Na całe szczęście nie potrzebna jest do tego ani fura pieniędzy ani specjalne akcesoria, a jedynie odrobina kreatywności i otwarta głowa. Czas na spacer z psem? Wybierz się w miejsce, w którym jeszcze nie byłeś. Na obiad przygotuj coś, czego nigdy wcześniej nie jadłeś. Będzie ciekawie, będzie ekscytująco. To nie muszą być wielkie przedsięwzięcia. Ważne, by czuć wibrującą w nas zabawę. Bo ta wibracja to życie.
1 Comment
Playerka
7/5/2021 10:20:09
Jak zwykle tekst w punt. Jak to powiedział Mark Twain: Ludzie nie dlatego przestają się bawić, że się starzeją, lecz starzeją się, bo przestają się bawić. Nie starzejmy się !
Reply
Leave a Reply. |
Archiwa
Styczeń 2024
Kategorie |