25/7/2021 2 Comments REMONT: TAK ŁADNIE, ŻE AŻ STRESDziś słowo do stałych bywalców Castoramy i zagorzałych fanów metamorfoz Doroty Szelągowskiej czyli ogólnie rzecz biorąc miłośników remontów. Na wstępnie oświadczam - rozumiem i doceniam, że człowiek czerpie radość z kształtowania swojego otoczenia, lubi eksplorować to, co nowe i otaczać się pięknem. Rozumiem, że to właśnie może przyciągać do każdego nowego katalogu IKEI czy fascynować w świeżym trendzie kolorystycznym. Niby wszystko fajnie. Jednak coś mi w tym wszystkim śmierdzi. Pracowałem przy remontach ok. 5 lat. Tynkowanie, gipsowanie, malowanie, rozmaite instalacje. Od samego początku ceny materiałów, części i rozmaitych akcesoriów wydawały mi się nieproporcjonalnie duże, tak samo jak znaczenie przypisywane końcowemu efektowi remontu. Dziś mam wiosen 36 i najwyraźniej nie zmądrzałem - nadal to wszystko nie układa mi się w logiczną całość. Jakiś czas temu dane mi było uczestniczyć we własnym remoncie i od tego czasu kilka przemyśleń bardzo chce się wydostać z mojej głowy. Odwagi dodało im kilka akapitów z książki „Antykruchość” Nassima Taleba. Uwaga, lecą: Nasze mieszkania i domy są nienaturalne. Ostre kanty, gładkie powierzchnie, równość i jednorodność – nie istnieją w naturze. Dążąc do nich, tracimy wiele energii (a często też nerwów). Gładzimy, równamy, szlifujemy. A potem przykładamy poziomnicę, sprawdzamy i jeszcze raz gładzimy, równamy… Zastanawialiście się kiedyś, po co? Spoglądam na drzewo, widzę jego sękaty, nieregularny pień, łąkę pełną wybrzuszeń, zagłębień i losowo rozrzuconych tworów, kształtów i barw i czuję, że są naturalnie piękne. Kto nam wmówił, że muszą nas otaczać proste, geometryczne kształty. Kloce i nudne bryły. Nasze ciało (również pozbawione kantów) skorzystałoby na obłych formach w mieszkaniu. Bez obijania się o ostre kanty, wzrok mógłby swobodnie ślizgać się po krągłościach, nie napotykając przeszkód z ostrych kątów. Całkiem niedawno, bo dwa pokolenia wstecz, połączenie między ścianą a sufitem nie było ostre jak brzytwa, a obłe - starzy fachmani wygładzali je bowiem butelką. Dzięki temu w starych kamienicach bardzo łatwo maluje się wałkiem – ostry kąt nie stanowi przeszkody dla jego ruchu. Dlaczego więc dziś tworzymy wokół siebie sztuczną przestrzeń? Bo ktoś nam wmówił, że tak jest bardziej godnie? Bo oznacza to "porządnie" wykonany dom? Co to właściwie znaczy? Czy gdy wyobrażasz sobie wnętrze swojej duszy, widzisz tam idealnie gładkie ściany i wypoziomowane framugi, czy raczej gąszcz myśli i idei, przypominający swoją fantazyjnością dżunglę amazońską? Spójrzmy na dzieci - jakie domy lubią najbardziej? Indiańskie wigwamy lub półokrągłe igloo. Spontanicznie garną się do naturalnych materiałów takich jak np. drewno. O ich bolesnych interakcjach ze szklanymi stolikami nie wspomnę. Rozważając te wszystkie kwestie, próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie: W jaki sposób każdego dnia korzystam na tym, że moja ściana jest gładka, a framuga moich drzwi trzyma kąty 90 stopni? Gdzie jest namacalna korzyść? Nie znalazłem jej. Czułem się w przytoczonych powyżej refleksjach dość odosobniony do momentu, w którym trafiłem na fragment książki Nassima Taleba pt. "Antykruchość": "Obiekty, które rozwijają się w sposób naturalny, zarówno miasta jak i pojedyncze domy, mają charakter fraktalny. Jak wszystko, co żyje, organizmy, jak płuca, drzewa - rozwijają się z pewnego rodzaju losowością, autonomiczną, lecz oswojoną. (...) Obiekty o charakterze fraktalnym cechuje pewna nieregularność, ale w tym szaleństwie jest metoda. Wszystko w naturze jest fraktalne, nieregularne i misterne, choć w ramach określonego wzorca. Z kolei obiekty regularne należą do klasy geometrii euklidesowej, której uczymy się w szkole - to uproszczone kształty, którym brak misterności wykonania. Niestety współczesna architektura jest regularna, nawet gdy usiłuje sprawiać wrażenie niefrasobliwej. Obiekty, które powstają w procesach odgórnych, zwykle nie mają niedoskonałości (czyli nie są fraktalne), przez co wydają się martwe."
Remont to pomnażanie kruchości. Aby to objaśnić, wrócę jeszcze do książki Taleba. Jak tłumaczy autor, antykruchymi rzeczami są te, które w wyniku wstrząsów zyskują. Gładź gipsowa nie jest antykrucha. Wystarczy energiczny trzylatek i jego rowerek, by na naszej gładkiej jak lustro powierzchni w parę pierwszych dni powstały rysy i pęknięcia. Drogi, szklany stolik nie jest antykruchy. Nowe meble nie są antykruche. Cała ta piękna konstrukcja, którą z takim wysiłkiem budujemy, bardzo łatwo się rozsypuje. Po co więc inwestować w nią lwią część naszych zasobów? Po co się w tym celu zapożyczać? Co najgorsze, często nieodłącznym elementem uszkodzenia nowych mebli, nowych powierzchni czy nowych gadżetów są frustracje. Nie dziwota – przecież wydaliśmy na nie kupę kasy, a za wszystko, za co płacimy kupę kasy, płacimy tak naprawdę swoim czasem. Nowy kran za 500 zł to konkretna, namacalna ilość przepracowanych godzin. Oczywiście rozumiem, że rzeczy są po to, żeby ich używać, jednak zdecydowanie mniej napięcia odczuwalibyśmy używając (i prędzej czy później zużywając) coś, co już mamy (i co zazwyczaj świetnie jeszcze działa), niż nowej wersji, nieprawda? Gdybyśmy tylko odkleili się od przeświadczenia, że nasze ściany i meble muszą co jakiś czas być po prostu "nowe"... Zastanówmy się, czy wszystkie te modne aktualnie akcesoria kosztują tyle, ile są warte? Mam nieodparte wrażenie, że kosztują one tyle, ile my godzimy się za nie zapłacić. Kran za 500 zł, deska sedesowa za 300? Farba odporna z czternastoma „nowoczesnymi systemami” upakowanymi w jej podobnej do innych mazi? Sklep sprzedaje po wysokiej cenie, bo znajdują się na tę cenę chętni, prosta sprawa. Gdyby jeszcze były to rzeczy trwałe, na długie lata, mógłbym zrozumieć. Tyle, że dzisiaj już się tak nie produkuje. Nową pralkę trafia szlag akurat wtedy, gdy kończy się gwarancja. Kafelki pękają, kran cieknie. No cóż - czas na kolejny remont. Remonty przecież po prostu TRZEBA co jakiś czas robić. Człowiek wzdycha ciężko i stwierdza: "No cóż, tak to już musi być." Czy aby na pewno? Mania zabudowywania swego czasu potrafiła mnie nieźle zestresować. Pamiętam falę wody wylewającą się spod dopiero co pokrytej kafelkami gipsowej ścianki, a także moment, w którym, montując listwę przypodłogową wkręciłem się w rurkę doprowadzającą wodę do kaloryferów i strumień wody trysnął na nowo położone panele. Wtedy do mnie doszło: po jakiego grzyba zabudowujemy wszystkie instalacje? Spłuczkę ukrywamy za specjalną gipsową ścianką, a kable i rury wkuwamy w ściany. Doszło do tego, że gipsową płytą montowaną na konstrukcji z aluminiowych profili zasłaniamy nawet sufity (a więc i instalację elektryczną), chcąc, by były równe jak lustro. W razie awarii w ruch idzie młotek, nam skacze ciśnienie, a kolejne stówki uciekają z portfela. A przecież wystarczyłoby zostawić dostęp. Rury na zewnątrz i kable w korytkach pozwolą oszczędzić pieniądze i nerwy. Ukrywając wszystko, zachowujemy się tak, jakby przeszkadzało nam, że łazienka jest łazienką i mamy tu dostęp do wody. Mało kto decyduje się na eksponowanie instalacji. Eksponują ci, za których decyduje deficyt w budżecie - na remont brakuje kasy i trwają w PRL-owskich rozwiązaniach, czyli zazwyczaj w instalacjach pełnych dróg na skróty, niedoróbek i estetycznych koszmarków (choć przy odpowiedniej dawce akceptacji rzeczywistości można pięknie żyć w i takim otoczeniu). Chcę zauważyć szansę na wyskoczenie poza schemat, którą daje nam remont - zakładając nową instalację wodną, gazową czy elektryczną projektujemy ją od zera, a więc przy odrobinie kreatywności możemy zaplanować ją tak, by nie straszyła, a ozdabiała nasze wnętrze. Przy okazji odetchnie też nasza psychika - ewentualna naprawa jakiejkolwiek poważnej usterki będzie dosłownie na wyciągnięcie ręki. Świetny przykład poniżej: Akapit dla mieszkańców bloków. Tłoczymy się tu jeden na drugim, więc remont trwa nieustannie, bo gdy jeden się kończy, zaraz zastępuje go drugi, a sąsiad za ścianą już planuje trzeci. Hałas nie pomaga żyć pogodnie i w zgodzie. Hałas drażni, a bywa, że i doprowadza do pasji. Przykładem niech będzie sytuacja z mojej własnej klatki schodowej: nowi sąsiedzi przywiesili przy windzie kartkę z informacją, że generalny remont będzie u nich trwał do od kwietnia do czerwca. Ktoś skomentował krótko: "Won". Oczywiście nie promuję tak brutalnych reakcji, jednak pokazuje ona tylko, do jakiej frustracji może doprowadzić nieustający zgiełk. Nasze organizmy biologicznie wciąż dostosowane są do natury, która bywa głośna (odgłosy zwierząt, szum wody, burza), jednak w większości pogrążona jest w ciszy. Nieustanna parada remontów naprawdę potrafi zepsuć sąsiedzkie relacje. Nie zawsze to, co nowe jest lepsze niż to, co posiadaliśmy i z powodzeniem użytkowaliśmy do tej pory*. Nowy katalog IKEI to nie jedyny możliwy sposób, w jaki może wyglądać nasz dom. Czy wygląd twojego domu czy mieszkania ma być narzucony z zewnątrz? Spójrzmy na to "zewnątrz" - dziś króluje tam minimalizm, jutro neobarok, a pojutrze super będą lofty. Ktoś zza kurtyny kreuje potrzeby i pociąga za sznurki (nic nowego). A możemy przecież zwyczajnie działać po swojemu – zgodnie z naszym wnętrzem. Meble można stworzyć z odpadów, z tego, czego ktoś zdecydował się pozbyć. Ściany w pokoju dziecka mogą być pomalowane nie przez specjalistę, a przez jego mieszkańca właśnie - kolorowo i nieporadnie - ale ile będzie w tym radości! To zero waste i ćwiczenie kreatywności w jednym. To nasz kawałek podłogi. * Nie mówię tu też o przypadkach mieszkań czy domów, które naprawdę wymagają remontu, bo tynk sypie się na głowę, pośród kafelek kwitnie grzyb, a sprzęty sprzed epoki zagrażają życiu i zdrowiu domowników. |
Archiwa
Styczeń 2024
Kategorie |