Miałem już serdecznie dosyć miasta. Zaduchu, ciasnoty, chaosu, hałasu, betonu, asfaltu oraz kojarzących mi się z tym wszystkim problemów i stresów. Chciałem dostać się między drzewa, poczuć zapach żywicy, usłyszeć szum opon i oddychać czystym powietrzem. Justyna, moja towarzyszka podróży, potrzebowała dokładnie tego samego. Przez ostatni miesiąc męczyły mnie różne przedziwne choróbska i jeszcze dziwniejsze urazy, najpierw trzymając mnie w klatce czterech ścian, a potem robiąc ze mnie słabeusza, który słaniał się po kilku kilometrach na rowerze. Ta przymusowa rowerowa abstynencja zaowocowała silnym pragnieniem długiej, męczącej rowerowej wyprawy w ciszy, wśród drzew, pól, gdzie nikt ode mnie niczego nie chce i jestem tylko ja i święty spokój... no i Justyna, bo tak się składa, że na weekend 12-13 września już od dawna planowaliśmy wspólną wyprawę. Dlaczego wybraliśmy akurat Park Krajobrazowy Lasy nad Górną Liswartą? Bo gdy jechałem nad morze, wykręciłem tam ponad 30 kilometrów i byłem zachwycony widokami, ciszą i spokojem. Poza tym dysponowaliśmy tylko weekendem, a tereny te są stosunkowo blisko. Da się tam dojechać o własnych siłach, nie paść na twarz i nawet jeszcze trochę pozwiedzać. 12 września, sobota godz. 9:30 Chcemy wyruszyć o 8, ale mamy serdecznie dość pośpiechu. To jest dzień dla nas, a nie my dla tego dnia. Justyna spokojnie dopija kawę, ja pakuję plecak i kręcę się trochę bez celu. Ruszamy o 9:30. Z Siemianowic przez Wojkowice, Psary i Strzyżowice jedziemy ku pierwszemu przystankowi i pierwszej atrakcji - jest nią widok ze szczytu Równa Góra we wsi Góra Siewierska. Justyna jest tu pierwszy raz i uśmiecha się szeroko. Nie spodziewałem się innej reakcji - w końcu to moja ulubiona miejscówka w okolicy! Z Siewierskiej mkniemy przez małe wioski, takie jak Goląsza Górna, Goląsza Dolna i Dąbie. Kierunek: Toporowice i Mierzęcice. Na drogach nie dzieje się kompletnie nic. Gdyby nie szum naszych opon, cisza chyba dzwoniłaby w uszach. Już po 11-tej. Słońce coraz bardziej szaleje, jakby był środek lipca, a nie połowa września. Uśmiecham się szeroko, ale gdzieś z tyłu głowy ciągle tłuką się dwa pytania: Czy Justyna da radę? Nigdy jeszcze nie porywała się na taki dystans. Czy ja dam radę? Choróbsko mocno nadwątliło moje siły, a nogi dawno nie kręciły przez kilka godzin z rzędu. Wielka jest jednak moc pozytywnego myślenia. Swoje dokłada też otaczająca nas natura. Pedałujemy żwawo, jakbyśmy całe życie nie robili nic innego. Nawet stromy podjazd przed Toporowicami pokonujemy nie zsiadając z siodełka. Potem w dół ulicą Bankową w Mierzęcicach, wiaduktem nad Wschodnią Obwodnicą GOP i wreszcie pod kołami, zamiast asfaltu, szeleści ściółka leśna i piaszczysta ścieżka. Po ponad 30 km należy nam się pierwsza przekąska. Zachłannie żujemy bułki i kromki, a słońce coraz mocniej parzy w kark. Zaczynam zastanawiać się, dlaczego nie wziąłem kremu z filtrem. No nieźle. Pierwszą rzeką, którą dziś przekraczamy, jest Brynica. Właściwie, to przekroczyliśmy ją już w Siemianowicach, a teraz spotykamy się po raz drugi. Kilkaset metrów dalej przejeżdżamy nad Małą Panwią. Obok mostu rośnie rozłożysta jabłoń. Jabłka prosto z drzewa. Właśnie takich momentów byłem głodny. Są kwaśne, ale soczyste i orzeźwiające. W sam raz na ten dziki upał. Z lasu na chwilę wyjeżdżamy w Strąkowie, i znów zanurzamy się w jego zielony spokój, jadąc na Cynków. Gdyby można było w jakiś sposób wchłonąć widoki i pozostawić je w pamięci na zawsze, zrobiłbym to właśnie teraz. Płaski pasek sfatygowanego asfaltu, wokół zieleń traw i gdzieniegdzie karłowate drzewa. Przestrzeń, wolność i wszystko, co najlepsze. Jedzie się jak po maśle, co nie znaczy, że jest ślisko i lepko. Jedzie się po prostu pięknie. Zresztą sami zobaczcie: Coglowa Góra w Woźnikach to wzniesienie o wysokości 365 m n.p.m. Zaskakuje nas swoją spontanicznie powstałą infrastrukturą. Ktoś nieźle się namęczył, wnosząc tu kilka wersalek i foteli i ustawiając je w krąg wokół ogniska. Dwa fotele oddalono od reszty, by stworzyć postindustrialny taras widokowy 3D. W sam raz na projekcję mrocznych wizji po wyskokowych napojach spożywanych przy ognisku. A widok rozciąga się stąd wspaniały... W Woźnikach na rynku gubimy się po raz pierwszy (i ostatni) tego dnia. Justyna fotografuje grób Józefa Lompy, który żył tu i działał, dzięki czemu mam wrażenie, że 25% mijanych przez nas ulic jest jego imienia. Wnikliwie studiuję mapę. Na szczęście przy pomocy sympatycznej starszej pani szybko odnajdujemy drogę. Gdy dostajemy się na ul. Kwiatową, wydostajemy się na wolność. Przestrzeń się otwiera. Zaczynają się rozległe pola i łąki, w oddali majaczy gęsta ściana lasu. - To tam jedziemy? - pyta Justyna z nadzieją, wskazując na liściasty, zielony mur. - Dokładnie - potwierdzam. I przypominają mi się wszystkie nieprzyjemne momenty, w których zgubiłem się w lesie na więcej niż godzinę i czułem się z tym nie do końca dobrze. Ale dziś nie jestem sam, więc złe myśli szybko uciekają. Damy radę! Na jednym z przydrożnych drzew znajdujemy symbol niebieskiego szlaku rowerowego. Nie ma go jednak na mojej mapie, a nigdzie nie widać tabliczki z kierunkiem. Odpuszczamy więc, mimo, że polna ścieżka, którą prowadzi, kusi swoim spokojem. Jak się wkrótce okazuje, moja trasa w wielu miejscach pokrywa się z tym szlakiem, dalej jednak nic o nim nie wiemy. Przed Boronowem wjeżdżamy wreszcie na teren Parku Krajobrazowego Lasy nad Górną Liswartą. Przed nami niemal 50 km na jego terenie, aż do samych Ługów-Radłów, gdzie będziemy nocować. Nie pamiętam, w którym dokładnie mieście rozwiązujemy zagadkę niebieskiego szlaku. W każdym razie dzieje się to w okolicach Boronowa. Tablica informacyjna oznajmia nam, iż jest to Liswarciański Szlak Rowerowy, który prowadzi dokładnie tam, gdzie chcemy, przez miejscowości, które chcieliśmy odwiedzieć po drodze. Cały szlak ma aż 108 km długości. Zaczyna się (o ironio) już w Woźnikach, prowadząc przez Lubszę, Psary, Babienicę, Mzyki, Hucisko, Boronów, Doły, Hadrę, Lisów, Taninę, Braszczok, Stasiowe, Kamińsko aż do naszego celu, czyli wsi Ługi-Radły. Ale to nie koniec szlaku. Biegnie dalej przez Stany, Kuźnicę Nową, Podłęże Szlacheckie, Podłęże Królewskie, Starokrzepice, Krzepice, Zbrojewsko, Danków, Troniny, Rębielice Szlacheckie, Szyszków, Zbory, Popów, Brzózki, kończąc się w Wąsoszu Górnym. Nieźle. Szkoda, że my podłączamy się pod niego dopiero w Boronowie. Ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale. Mapę chowam do kieszeni i już jej tego dnia nie wyciągam. Jest to jeden z lepiej oznakowanych szlaków rowerowych, jakie znam. Kierujemy się tylko i wyłącznie tabliczkami z niebieskim paskiem. Co kilka kilometrów czekają na nas wygodne i czyste miejsca postojowe, w których każdy zmęczony rowerzysta znajdzie to, czego potrzebuje: ławeczki i stoliki (bywa, że zadaszone), mapę o dużej skali z zaznaczonym przebiegiem szlaku, spis odległości między kolejnymi miastami i wsiami, oraz, co również ważne duże kosze na śmieci. Nierzadko nieopodal miejsc postojowych znajdują się małe, lokalne sklepiki, albo większe sklepy (w okolicy wyraźnie dominuje nieznana mi wcześniej sieć supermarketów "Dino"). A tymczasem jesteśmy w Boronowie. Oglądamy drewniany kościół z 1611 r., zabytek klasy zerowej, znajdujący się na szlaku architektury drewnianej. Rzadko kiedy wchodzę do kościołów, bo wydają mi się wszystkie takie same, posępne i niepokojące. Tutaj jednak robię wyjątek. Nie wiem, jak dokładnie określić atmosferę panującą w zaskakująco niewielkim wnętrzu. Mówi się czasem o odczuwaniu "ciężaru historii" i myślę, że to właśnie tam dowiedziałem się, co to znaczy. Patrząc na wytarte na gładko drewniane zdobienia, dotykane pewnie przez setki tysięcy rąk i misternie rzeźbione figury, oglądane przez setki tysięcy oczu łatwo się zapomnieć i z wrażenia przestać oddychać. Oczywiście zdjęcie w żaden sposób nie oddają tego wrażenia. Najlepiej pojechać tam i poczuć to na własnej skórze. Od niemal mistycznych przeżyć zaskakująco łatwo przechodzimy do spraw trywialnych. Zaopatrzeni w "Dino" w napoje i przekąski, wchłaniamy je błyskawicznie na świeżo wyremontowanym terenie przed kościołem. Mam kryzys. Gdy zamykam oczy, czuję, jak senność ciągnie mnie gdzieś w miękkie, ciepłe miejsce, w którym o niczym się nie myśli i nigdzie już nie trzeba pedałować. Na szczęście Justyna coś do mnie mówi i chcąc nie chcąc muszę wyrwać się z otępienia. Wstajemy. Wskakujemy na siodełka i pedałujemy dalej. Jedziemy ścieżką rowerową przy drodze 905, kierując się na Zumpy. Asfaltowa droga przeobraża się w żwirowo-szutrową węższą odpowiedniczkę, wokół której falują zboża i prężą się stare drzewa. Wśród takich widoków mijamy Chadrę i Mochałę. Gdzieś tam z boku ciągle płynie Liswarta, choć jeszcze jej nie widzimy. Liswarto, ach to ty! Wreszcie jest. Pierwszy raz spotykamy się o 15:45, między Piłką a Chwostkiem. Niepozorny, biało-niebieski mostek, a pod nim rzeka, która nas tu przywiodła. Wypadałoby napisać o niej coś więcej. Liswarta to lewy dopływ Warty, o długości 93 km ze źródłem w Mzykach w gminie Woźniki. Jej górny bieg wyznacza część północnej granicy Górnego Śląska. W okresie międzywojennym na odcinku Łebki-Podłęże Królewskie stanowiła granicę państwową między II RP a III Rzeszą. W przeszłości nazywano ją różnie: Lizwartą, Liczwartą, Liszwartą, Lizdwartą czy nawet Izdwartą. Patrzymy w wodę, jakbyśmy spodziewali się ujrzeć tam co najmniej złotą rybkę. Godziny pomiędzy 17 a 19 to mój ulubiony czas. Słońce świeci wtedy ciepłą, miodową barwą, pokrywając wszystko złotem i nadając konturom głębi. To światło plus urocza okolica to cudowne zwieńczenie całodniowego wysiłku. I nie, nie są to zbyt duże słowa. Nie ma dla mnie nic piękniejszego, niż spokojna łąka pole czy las w tym szczególnej chwili, gdy dzień jeszcze nie odszedł, a wieczór ciągle ociąga się z przyjściem. Gdy cienie są długie, a zdjęcia wychodzą na złoto. Prawdziwa agroturystyka i zakupy w Stanach Do tabliczki Ługi-Radły dojeżdżamy o 17:50, po 8,5 godzinach jazdy, postojów, robienia zdjęć, robienia zakupów i prowadzenia coraz bardziej głupkowatych rozmów (jak zwykle rosnące zmęczenie przyczynia się do coraz większej głupawki). Bez większego trudu znajdujemy agroturystykę "Pod starą Lipą". Od razu uderza nas, że to nie odpicowany dla turystów dom, który z wsią ma tyle wspólnego, co ja z szydełkowaniem. To jest prawdziwa wieś, z zawodzącymi krowami w oborze, rżącymi koniami i biegającymi wszędzie zapchlonymi burkami. Drzwi i okna pamiętają chyba czasy międzywojenne, a powierzchnia wąskich i stromych schodków, którymi wdrapujemy się na nasze piętro, jest wytarta na gładko i wgłębiona od dziesiątek stóp. Podoba nam się tu, ale ciągle jeszcze czegoś nam brakuje. Jedzenia! Ostatni sklep w okolicy, w sąsiednim Stanach, zamykają za 40 minut. Zostawiamy więc nasze graty i "na lekko" mkniemy przez ciemniejące pola po ostatnie cztery bułki, chipsy i w pełni zasłużone piwo z lemoniadą. W pokoju jest nawet TV i ileś tam kanałów. Dla nas jednak zdecydowanie atrakcyjniejsze są twarde, porządne materace, wygodne poduszki i kołdry. Mamroczemy "dobranoc" i z lubością zamykamy się we własnych, sennych światach. Drugi dzień wyprawy opiszę już wkrótce. Dla zainteresowanych naszą trasą przygotowałem mapki i linki do trasy w Google Maps. Trasę starałem się zaplanować jak najmniej uczęszczanymi ulicami, by uciec od zgiełku miast. Od Boronowa do celu, czyli Ługów-Radłów, prowadził nas niebieski szlak rowerowy, jak wcześniej pisałem, świetnie oznakowany. Szlak ten zresztą zaczyna się już w Woźnikach, tylko my jakimś cudem się z nim minęliśmy... Dzień pierwszy Dzień drugi
4 Comments
Bożena Leszczyńska
3/10/2015 17:17:47
Z wielką przyjemnością przeczytałam opinie o Liswarciańskim Szlaku Rowerowym, cieszę się że dobrze służy rowerzystom. Chętnie prześlę Państwu mapę turystyczną szlaku (może jeszcze kiedyś się przyda).
Reply
Agnieszka
29/3/2019 21:23:56
to ja poproszę mapę jeśli można, właśnie się wybieramy w te rejony po raz pierwszy :).
Reply
Kuba
30/3/2019 05:50:47
Polecam też ślad gpx szlaku, można pobrać tutaj: Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |