Wracamy z Ługów-Radłów do Siemianowic, po drodze nadal eksplorując tereny wokół Liswarty. Mamy do zrobienia 85 km, które dzięki pokręconym leśnym ścieżkom wydłużają się do 102. To nic. Po swojej stronie mamy słońce i widoki zapierające dech. Dajemy radę! 13 września, niedziela godz. 2:30 Śni mi się, że już jest rano, a w nocy spadło kilka metrów śniegu i zasypało nam rowery. Zrywam się z łóżka przerażony i patrzę przez okno. Z ulgą przyglądam się suchej ziemii i rozgwieżdżonemu niebu. Zasypiam... godz. 7:30 Budzimy się równocześnie. Wyspani, ale nieco obolali. Prawie 9 godzin na siodełku nieco dało nam w kość. Ja czuję zapowiedź zakwasów w mięśniach ud, Justyna przez dłuższy czas szuka pozycji, w której twarda powierzchnia krzesła nie sprawiałaby bólu "tylnej" części jej ciała. Ale głód nowych wrażeń zamiata te wszystkie niewygody gdzieś w kąt świadomości. Najważniejsze, że świeci słońce, w garnku grzeje się herbata i mamy do przejechania malowniczą, 85 kilometrową trasę. Przez kilkanaście minut oglądamy "Dzień dobry TVN", żeby dowiedzieć się co dzieje się na świecie. Nie dowiadujemy się niczego istotnego, więc zbieramy się i na nieco roztrzęsionych nogach wychodzimy przed dom, gdzie posłusznie czekają na nas nasze maszyny. Z Ługów-Radłów wyjeżdżamy po 9-tej. Jest cicho jak makiem zasiał. Wszystko zastygło w słodkim lenistwie niedzielnego poranka. Koła nieco ciężkawo toczą się po asfalcie, chuchamy na zimne dłonie i mocniej naciągamy rękawki. Ale słońce nie próżnuje. Z wrześniowego poranek szybko przeobraża się w prawdziwie lipcowy. Po paru kilometrach zrzucamy bluzy. Jedziemy na Panoszów. Tam znajdujemy ślady po dożynkowych obchodach. Kolorowy, piękny paw i wypchana słomą baba z piwem to znaki, że wczoraj była tu niezła impreza... Potem przerwa na fajki w Zborowskiem. Ale nie takie z filtrem. Oglądamy z zewnątrz starą fabrykę fajek glinianych, manufakturę powstałą w 1753 roku. Pozostał tylko ostatni z czterech budynków, do którego niestety nie da się wejść. Drzwi zabite są na głucho, zajrzeć można jedynie przez dziury w starych ścianach, gdzie spod tynku wystaje słoma. Choć drogi we wsi są wyremontowane i widać, że pieniądze inwestowane są w infrastrukturę, jedeny zabytkowy obiekt to ruina. Trudno uwierzyć, że kiedyś produkowano tu nawet 7000 fajek dziennie, a w XVIII wieku fajki z tej fajczarni były jednymi z najlepszych w Europie, konkurując z produktami angielskimi i holenderskimi. Gdzieś tam po drodze znajdujemy mały staw, z małym mostkiem, przy której cicho kołysze się rowerek wodny, a może raczej ławka na płozach, najwyraźniej własnej roboty. Idealne miejsce na małą regenerację i kilka zdjęć. Jedziemy pomiędzy stawem Wanda i Stawem Nowym, by wjechać do Pawełek. Tutaj czeka nas atrakcja, na którą najbardziej czekałem. Zdaje się, że Justyna też. Cmentarzysko kultury Łużyckiej. Brzmi nieźle, co? Szkoda tylko, że nie potrafimy go znaleźć, tablice opisujące atrakcje jedynie wspominają, że gdzieś jest, a pytani o niego mieszkańcy Pawełek wzruszają bezradnie ramionami. Nic to. W zamian znajdujemy stary, drewniany kościółek, który podobnie jak kościół w Boronowie znajduje się na szlaku architektury drewnianej. Pod pod drzwiami kolorami tęczy mienią się owoce i warzywa. Dożynki były wczoraj i tu. Z Pawełek wjeżdżamy w las. Ale to nie zwykły las, a rezerwat "Brzoza" ze ścieżką przyrodniczo-dydaktyczną "Na brzozę". Jak czytamy na stronie gminy Kochanowice: Zadaniem ścieżki jest: poznanie budowy ekosystemów leśnych, nauka rozpoznawania gatunków drzew rodzimych oraz roślin z poszczególnych warstw lasu, poznanie roślin ekosystemów wodnych. A my, ignoranci, nie czytamy edukacyjnych tablic, tylko zachłannie wchłaniamy widoki takie jak ten: Samochodów nie ma. Dźwięków nie ma. Jesteśmy my, pola, niebo, gładki asfalt albo kamienista ścieżka w lesie. Jeśli nie lubicie lub boicie się jeździć wśród samochodów, na ruchliwych drogach, przyjeżdżajcie nad Liswartę. Tutaj poczujecie, że droga należy tylko i wyłącznie do was. Las, ulica Leśna, kilka domów we wsi, las. Tak to mniej więcej wygląda. Lubockie nie wyłamuje się z tego schematu. Zapamiętałem jednak z niego kawałek idealnie gładkiego asfaltu, na którym aż żal byłoby się nie rozpędzić, ile fabryka dała. Więc się rozpędzam, a co! A zza ramienia cykam fotki: Kochanowice w porównaniu do sąsiednich wsi na mapie wyglądają jak metropolia. Ale mimo, że działa tu supermarket "Dino", dwie restauracje, a środkiem biegnie droga nr 46, nasz kruchy spokój nie zostaje zburzony. Jest po 11-tej. Żołądki informują nas, że czas na drugie śniadanie. Stołujemy się na ławce obok stawu, do którego wpływa Kochanowicki Potok. W menu mamy: bułeczki rozszarpywane palcami, pasztet rozsmarowywany łyżką, konserwę typu golonka wyjadaną krańcem bułki. Jest też zielony ogórek w odgryzanych na bieżąco plastrach oraz butelka z herbatą, zrobioną jeszcze w Ługach-Radłach. Prawdziwa uczta! Teren między Kochanowicami a Sarnowem to długa, prosta droga z jednym czy dwoma podjazdami. Zostajemy za nie jednak szybko wynagrodzeni widokiem rozległych pól i strzegących je z oddali lasów. Mijamy Rusinowice i wjeżdżamy do Piłki. - Przecież wczoraj przejeżdżaliśmy przez Piłkę - zauważa zawsze czujna Justyna. Faktycznie, ale to przecież niemożliwe, żeby Piłka była w dwóch miejscach jednocześnie. A jednak. Są tutaj dwie Piłki, całkiem blisko siebie. Jedna na południe od Rusinowic, druga - na wschód od Kochanowic. Ale nie czas na takie analizy. Wymagane jest pełne skupienie, bo oto wjeżdżamy w Lasy Lublinieckie. Lasy, w których się zgubiłem. Wielokrotnie. Lasy, które bardzo szanuję (czyt. trochę się ich boję). W Piłce asfaltowa droga przechodzi w piaszczystą. Nawet Google Street View boi się jechać dalej. Ale my jedziemy, bo co mamy zrobić. Właściwie to dziś nawet mam ochotę się zgubić. Mam towarzystwo, pod dostatkiem czasu i jedzenia. Co mi tam! Mimo wszystkich traum, do Bruśka docieramy zaskakująco sprawnie. Leśna droga jest prosta i co jakiś czas mijają nas rowerzyści. Docieramy do kolejnego miejsca postoju i siadamy pod wiatą. Siadamy coraz ciężej, co znaczy, że organizmy powoli burzą się na kolejny dzień pełen wysiłku. Na szczęście radości ciągle jest więcej niż zmęczenia. W Bruśku trafiamy na kolejny uroczy drewniany Kościół, kolejny punkt na szlaku architektury drewnianej. Zaraz za nim zaczyna się nasza ścieżka, prowadząca nas z powrotem w las. Tym razem nie jest już tak kolorowo. Jadąc na Mikołeskę, wahamy się przed prawie każdym rozjazdem, podejmując prawdopodobnie większość złych decyzji. Mimo to, jakimś cudem, wiedzeni intuicją (bo na pewno nie za mało dokładną mapą) wyjeżdżamy prawie na Mikołeskę. Prawie nam wystarcza. Prawdziwe schody zaczynają się, gdy z Mikołeski próbujemy dojechać do Miasteczka Śląskiego. Podczas tej ponad 1,5 godzinnej jazdy (kluczenia?) lasem niestety nie powstają żadne warte uwagi zdjęcia. Zbytnio jesteśmy skupieni na analizowaniu ścieżek i ścieżynek oraz tłumieniu w sobie złych przeczuć i wizji, jak to odnajdują się nasze ciała po paru dniach bez wody i jedzenia, lub też planowaniem, gdzie ewentualnie schronimy się na noc. Najlepszym pomysłem wydaje się budka strażnicza, do której ja, nie wiedzieć czemu, koniecznie chcę też wciągnąć rowery, gdyby ewentualnie było trzeba. Justyna nie była fanką tego rozwiązania, argumentując, że dziki na nich jeździć raczej nie będą. A tak na serio to po prostu mkniemy i cieszymy się lasem. Wiemy, że zaniedługo się ta cała zieleń skończy. Potem już tylko Park w Świerklańcu, trochę pól w Wojkowicach, pola na Siemianowickiej Przełajce i znowu beton. Ale ten beton nie jest już taki zły. Miasto zostało odczarowane. Blok z wielkiej płyty kojarzy się już nie z klatką i nudą, a z bezpiecznym schronieniem, gdzie czeka na nas dzbanek herbaty z miodem i z cytryną, i gdzie nie trzeba więcej pedałować. Znów udało nam się najeść cudów na trasie na tyle, by wystarczyło ich na kolejne tygodnie codzienności. Znów jest fajnie! A jak przestanie być, to znów się gdzieś ucieknie w las. A jechaliśmy (mniej więcej) tak:
3 Comments
Justyna
29/9/2015 21:06:00
No przyznam szczerze bolały poślady. A ciekawe co by po takiej wyprawie powiedziała Kim Kardashian?
Reply
Kamil
7/8/2019 09:21:23
W Roczniku Muzeum Częstochowskiego tom 10 (rok 2010) są dwa artykuły
Reply
Kuba
7/8/2019 09:37:15
Dziękuję za informacje!
Reply
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |