Dzień drugi na Podlasiu wita nas pochmurnym niebem, które szybko zmienia się w błękit. Trzymamy się blisko granicy z Białorusią, jadąc piaszczystymi drogami, mijając malutkie wioski i rozkoszując się świętym spokojem tej okolicy. Obiad jemy na wieży widokowej przy jeziorze Siemianówka, nabierając sił do spotkania z Puszczą Białowieską. Spotkanie to przebiega nieco inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy. Mijamy kilka razy szlak Green Velo, spotykamy czworonożnych przyjaciół, by na koniec skorzystać z gościny zatopionej w lesie agroturystyki "Bora-Zdrój". Dzień palce lizać! Z Kruszynian kierujemy się w stronę granicy z Białorusią i potem jedziemy wzdłuż niej, w stronę Zalewu Siemianówka. Właściwie to wycieczką kieruje Justyna. Ja w takich okolicznościach mogę beztrosko zająć się jazdą i oglądaniem świata. Świata, któremu nigdzie się nie spieszy... Mijamy przejście graniczne na Białoruś. Dziwnie mi z myślą, że gdybym chciał, nie mogę ot tak po prostu tam wjechać. Człowiek postawił tu bramkę, na mapie zrobił kreskę i koniec. Choć tam przecież rosną te same drzewa, a ludzie oddychają tym samym powietrzem. Śmieszne i niepotrzebne są dla mnie takie podziały. Ale widocznie czyimś interesom służą. Korzystamy z zasobów przygranicznego sklepiku i jedziemy dalej. Za drzewami Białoruś, a tu piaszczysta droga, słońce i cisza. Suniemy niezbyt szybko, bo nawierzchnia nie sprzyja wyścigom. Trasa jak zwykle zaskakuje - przy jednym z nielicznych domów ktoś za ogrodzeniem trzyma sobie... stado saren. Wygląda na to, że mają się tu całkiem dobrze. Niestety uciekają przed naszym obiektywem. A na trasie nadal uroczo. Choć wiem z opowiadań, że o pracę na tych terenach jest bardzo ciężko i ludzie uciekają stąd do miasta i "lepszego" życia, zwierzęta zdają się mieć tu prawdziwy raj. Tym rajem są dla nich wielkie przestrzenie, bujnie rosnąca zieleń i dzwoniąca w uszach cisza. Bez smrodu i hałasu ruchliwych ulic, bez mrowienia się przedstawiciel homo sapiens i tworzonego przez nich chaosu. Za parę kilometrów mijamy kolejny namacalny dowód na to, że odmienne religie mogą współistnieć obok siebie. A strudzony rowerzysta może sobie chwilkę pod ich symbolami poleżeć i też nikomu nie robi to najmniejszego problemu. Najpierw musielibyśmy kogoś spotkać, a mamy wrażenie, że nawet gdy już mijamy jakieś domy, to i tak nikogo przy nich nie ma. Puste Podlasie, całe dla nas, budzi we mnie cudowne poczucie wolności. Znów czuję, że mogę wszystko. I postaram się jak najdłużej o tym nie zapominać. Mijamy wioskę, nie pamiętam już nazwy. Właściwie nigdy zbyt mocno nie zajmują mnie nazwy, a ogólny klimat okolicy. Dopadamy sklepu i robimy małe zakupy. Justyna kupuje produkt lokalny: Krynka Colę. Jest pyszna, z lekkim posmakiem wiśni. W tle błyszczy w słońcu kopuła cerkwi, a pod nią, na ławeczce kilku mężczyzn niespiesznie toczy swoje rozmowy, coś tam pewnie też popijając. Taki tu mamy klimat. Do Zalewu Siemianówka docieramy w tej samej chwili, co wycieczka szkolna. Oprócz tabunu dzieci i ich autobusu nie ma tu nikogo. Przeczekujemy więc i zajmujemy wygodne miejsce na wieży widokowej, rozkładając swoje zakupy i zjadając "obiad" składający się z kilku kanapek. Widok powala. Siemianówka jest jak ze snu. Nie dziwię się, dlaczego akurat tutaj kręcono sceny pierwszej części "Opowieści z Narni". Siemianówka zasilana jest przez rzekę Narew, którą wkrótce pozdrawiamy z trasy. Kilka sennych wsi dalej przygotowujemy się na spotkanie z Puszczą Białowieską. Przecinamy ją wąską, mocno zarośniętą i ciemną dróżką. Nie mamy jednak czasu na podziwianie jej bujnej roślinności ani refleksje o potędze natury. Komary tną tak zaciekle, że nie zwalniamy poniżej 25 km/h. Z tego szalonego pędu mamy tylko jedno zdjęcie. Puszcza pokazuje nam nasze miejsce w szeregu w zetknięciu z jej skrzydlatymi, krwiożerczymi szwadronami. Nastawieni refleksyjnie przez to niecodzienne doznanie omawiamy naturę świata i wszechświata, chroniąc się przed słońcem pod dachem rozpadającego się domu w Nowym Masiewie. Pod uwagę bierzemy kilka skrajnych koncepcji wyjaśniających początek i sens istnienia. Po kilkunastu minutach wracamy do pedałowania, czynności zdecydowanie mniej skomplikowanej i dającej solidne materialne oparcie. Podobnie jak solidne jest ciało króla tej okolicy... Trasa nie szczędzi dziś emocji. W okolicach Guszczewiny z szerokim uśmiechem mijam znaki szlaku Green Velo. Już za miesiąc znów tędy pojadę i wtedy nie będzie to na pewno przelotne, kilkukilometrowe spotkanie, a poważny, kilkudniowy związek... ;) W MOR-ze, czyli wiacie dla rowerzystów szlaku Green Velo spotykamy psa tak zadowolonego z naszej wizyty, jakby czekał na nas od momentu otwarcia szlaku. Po serdecznym przywitaniu z żalem zostawiamy za sobą pomarańczowy szlak. Ok. 19:00 zaczynamy rozmyślać o noclegu. Po paru telefonach wybór pada na agroturystykę "Bora-Zdrój" w Lewkowie Nowym. Dojazd na miejsce zaskakuje - agroturystyka znajduje się w środku lasu. Dostajemy fajny pokój i gościmy się w kuchni z przyległym salonem. Nie mówimy za wiele, bo kilometry zabrały nam energię na kreatywność słowną i przelały ją w mięśnie nóg. Zapadamy w sen przy relaksujących dźwiękach treningu autogennego Schultza. Nie wiemy jeszcze, jakie atrakcje przyniesie nam to miejsce kolejnego poranka...
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |