29/12/2019 0 Comments Nie ma złej pogody na rowerJest tylko złe nastawienie, źle dobrane ciuchy, kilkanaście wymówek, poświąteczne rozleniwienie oraz lekki niedobór wiary w siebie i swoje siły. Gdybym stanął po stronie wymienionych właśnie okoliczności, wolny dzień, zamiast na rower, wykorzystałbym pewnie na oglądanie filmów na których rowerem jeżdżą inni. I to jeszcze latem. Jakimś cudem jednak tego dnia wygrała we mnie ta cząstka, która pamiętała, że czasem trzeba wyłączyć gderanie umysłu i po prostu zacząć. Po prawie półrocznej przerwie od rowerowych wycieczek (nie licząc dojazdów do pracy) wszystko ma znów posmak nowości. Wracają wspomnienia pierwszych rowerowych wypadów i towarzyszącej im ekscytacji. W drogę! Gdzie tu jechać, gdy w głowie nie ma żadnego planu? Mięśnie nóg chętnie przejmują dowodzenie i zanoszą mnie pod zamek w Będzinie. Mijam wypełnione zaaferowanymi kupującymi targowisko nieopodal Czarnej Przemszy, a potem ścieżką wzdłuż rzeki ruszam w stronę wielkiej wody - zbiornika Pogoria IV. Wzdłuż rzeki zdążyło wyrosnąć nowe osiedle, obok którego, zamiast wielkich połaci łąk, zbudowano plac zabaw, wiaty z miejscem na ognisko i postawiono mnóstwo ławeczek. Fajnie. Długo mnie tu nie było, ale jedno się nie zmieniło - nadal biegnie tędy Via Regia - droga św. Jakuba. Po takiej przerwie obawiam się nieco o swoją kondycję. Pierwszy postój robię po 20 km nad brzegiem Pogorii IV i wydaje mi się, że jest całkiem dobrze. W głowie gdzieś majaczy mi myśl o szlaku zamkowym, kończącym się w Siewierzu... Lubię te gładkie, asfaltowe, niekończące się ścieżki wokół jeziora. Jestem tu sam, jeśli nie liczyć setek czarnych kaczek, zbitych w gęste skupiska, które unoszą się na wodzie i za nic mają zimny wiatr i mróz. Chodzę wzdłuż brzegu, by rozgrzać nieco zmarznięte palce u stóp i gratuluję sobie w duchu, że wyszedłem wreszcie z domu. Ściany strefy komfortu, choć od wewnątrz wyłożone pluszem, potrafią stawiać solidny opór. Dostrzegam wlepkę na koszu na śmieci. Dobrze, że zamieniłem TVN na widok na żywo... Zjadam garść orzechów, popijając lodowatym już jogurtem i ruszam ku czerwonemu szlakowi na Siewierz. Po drodze mijam uliczkę, prowadzącą do drogi nr 86, tuż przy restauracji "Finezja". Pamiętam ją z poprzednich tras. Zawsze intrygowało mnie, czy tamtędy można w jakiś nowy sposób dotrzeć do nieznanych mi jeszcze leśnych dróżek. Dziś jest ten dzień. Nie mając celów, można otworzyć się na wszystkie pomysły, które pojawiają się po drodze. Przekraczam ruchliwą drogę, mijam zabudowania Kuźnicy Piaskowej i otwiera się przede mną najpiękniejszy świat - wjeżdżam do lasu. Krążę po na wpół zamarzniętych, ubłoconych i zaśnieżonych ścieżkach. Wjeżdżam w ślepe uliczki, przebijam się przez krzaki, dojeżdżam do bagien, zawracam. Cieszę się jak dziecko. Wydycham zamglone powietrze, a las trzyma mnie w swoim zimnym i rześkim uścisku. Cisza otula mnie jak szal. Nie ma tu nikogo, a jednocześnie jest tu wszystko, czego mi teraz trzeba. Choć to niewielki las, kręcę kółka tak zawzięcie, że zupełnie tracę orientację. Chcę jechać w stronę domu, a kieruję się na Siewierz. Przerzucam rower przez barierki i znów przekraczam drogę 86. Chwilę brnę zaśnieżonym rowem, szukając leśnej ścieżki. Na szczęście na wąskiej leśnej ścieżce spotykam czarnego labradora, a zaraz później jego właściciela, który tłumaczy mi, którędy teraz. Odbijam na Sarnów, bo jeszcze tu nie byłem. Gdy rower sam wyrywa się do przodu, każdy kierunek jest dobry. Potem na Psary, bo tutaj dla odmiany już byłem i wiem, że znajdę tam obfity w przewyższenia żółty szlak rowerowy. Ten prowadzi mnie prosto na Górę Kijową, która, wbrew nazwie, jest całkiem sympatycznym wzniesieniem. Zamiast objechać Górę dookoła, pakuję się na górę wąską, zarośniętą ścieżyną. Męczę się i sapię, ale uśmiech nie schodzi mi z coraz bardziej zziębniętych ust. Jeszcze tylko karkołomne zejście ze skarpy, po której biegną tory i już jadę znaną ścieżką nad potokiem Wielonka. Jestem w Wojkowicach. Stąd już tylko kilka chwil do Brynicy, umownej granicy, za którą piyknie wito nos Górny Ślonsk. Żałuję, że nie zabrałem maski antysmogowej. Na siemianowickiej Przełajce (tak jak i w kilku mijanych wcześniej wsiach) mam wrażenie, że zamiast powietrza oddycham jakąś ciemną mazią, która zakleja mi płuca. Z tego też powodu, jadąc przez siemianowicki park Bażantarnia, podjeżdżam pod tężnię solankową. Nie wiem, czy w takiej temperaturze działa, ale co mi tam, pooddycham sobie tu trochę. Z taką sympatyczną intencją skręcam ze ścieżki rowerowej pod tężnię i nie wiem dlaczego, ale rower jedzie w lewo, a ja lecę w prawo. Moje kolana witają się z asfaltem jako pierwsze. Auć. Pierwsza zimowa wywrotka w zaliczona. Jakieś pół minuty po mnie kolejny kolarz skręca dokładnie w tym samym miejscu i po chwili i on w niekontrolowany sposób przytula się do asfaltu. Sprawdzamy, czy nam nic nie jest, życzymy sobie szerokiej drogi i jedziemy dalej. Tężnię pozdrawiam z daleka, w głowie trzymając piękne motto, które jakiś mądry człowiek wybrał i umieścił na tablicy obok. W domu odtwarzam tę dzisiejszą pokręconą drogę i wychodzi mi 60 km z hakiem. Całkiem nieźle jak na wycieczkę po tak długiej przerwie. I jak na niełatwą ucieczkę z grubej skorupy strefy komfortu, którą zdążyłem już obrosnąć. Polecam wychodzenie z tej skorupki. Najpierw jest niefajnie, ale jeśli tylko przetrzymamy, zaczynają dziać się cuda.
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |