Liswarciański Szlak Rowerowy to szlak, który znalazłem przypadkiem, pierwszego dnia mojej wyprawy nad morze. Tereny Parku Krajobrazowego Lasy nad Górną Liswartą, przez które wije się pierwsza (lub ostatnia) część szlaku, zupełnie mnie zauroczyły. Tak bardzo, że odcinek od Woźników do wsi Ługi-Radły przejechałem od maja 2015 już trzy razy. Przyszedł w końcu czas, żeby zobaczyć, jak wygląda reszta szlaku, biegnąca do Wąsosza Górnego. Tym razem nie jechałem sam, a w mocnej i pełnej entuzjazmu ekipie: z moją drugą połówką i rodzicami. I choć drugiego dnia wycieczki lało jak z cebra, jak zwykle było warto! O pierwszej części Liswarciańskiego Szlaku Rowerowego możecie przeczytać tutaj i tutaj. Część druga rozpoczyna się tam, gdzie skończyła się pierwsza - we wsi Ługi-Radły, a właściwie na samym jej krańcu, przy gospodarstwie agroturystycznym "Pod Starą Lipą", tuż obok zabytkowego młyna, dwojga stawów i wijącej się jakieś 50 metrów od domu Liswarty. Właściciele agroturystyki wspaniałomyślnie zgadzają się przechować nasze samochody na podwórku. Tak, tak, tym razem przyjechaliśmy tu samochodami, by zacząć jazdę tam, gdzie skończyliśmy ją ostatnim razem, czyli trzy miesiące temu - na piaszczystej ścieżce przy samym końcu wsi... 20 sierpnia, sobota godz. 10:45 Złożenie rowerów i umocowanie na nich sakw, toreb i torebek zajmuje nam zaskakująco mało czasu. Oto jak działa magia czekającego na nas szlaku: przyspiesza ruchy i każe oczom wypatrywać niecierpliwie każdej kolejnej dróżki. Już po dwóch kilometrach wjeżdżamy do wsi Stany, która z amerykańskim mocarstwem nie ma zbyt wiele wspólnego. Dwa sklepy i kilkanaście domów wystarcza tu jednak wszystkim do szczęścia. Gdybym dookoła miał na co dzień tak rozległe pola i lasy jak tu, też nie szukałbym niczego więcej. Nasza pierwszy przystanek to Krzepice, oddalone od Ługów-Radłów o 19 km. Przed wjazdem do centrum zbaczamy ze szlaku, by zwiedzić cmentarz żydowski. Wiedzie do niego niepozorna uliczka, a potem dość zarośnięta ścieżka, ale łatwo ją znaleźć, bo tuż obok miejsca odpoczynku mieści się tabliczka ze strzałką. Wale warto się tamtędy przeprawić . Pordzewiałe metalowe pomniki ukryte są wśród równie wiekowych drzew, a to wszystko zatopione jest w totalnej ciszy. Ma się wrażenie, że czas stanął tam w miejscu, a może wręcz płynie wstecz. Kilkadziesiąt metrów przed rynkiem w Krzepicach mijamy kościół pw. św. Jakuba, a tam, na murku nieopodal świątyni znajomy symbol przyciąga moją uwagę. Jakżeby inaczej - to znów droga św. Jakuba! Tym razem jednak nie Via Regia, a Droga Jurajska, która też prowadzi do Góry św. Anny, gdzie dotarłem szlakiem Via Regia. Tam pewnie szlaki się łączą. Ładnie tu. Rynek w Krzepicach jest niewielki, aczkolwiek jest tu wszystko, co trzeba, żeby po ponad godzinie pedałowania zakosztować uroków cywilizacji - przestrzeń, knajpka ze stoliczkami na zewnątrz, trochę zieleni, fontanna i wieża kościoła widoczna zza niskiej zabudowy. Reklamują się tu też produkty lokalne: krzepickie masło i twaróg. Za rynkiem szlak wiedzie wąskimi ulicami wśród niskiej zabudowy, by wreszcie po przekroczeniu drogi nr 43 zaprowadzić nas ku szerokim panoramom pól i lasów, z meandrującą wiernie z boku Liswartą, nad którą przejeżdżamy jednym z licznych drewnianych mostków. To jest właśnie klimat, z którym kojarzę ten szlak. A potem jest jeszcze lepiej - na odcinku od Zbrojewska do Dankowa szlak niesie nas pięknym, aromatycznym, iglastym lasem. Co prawda, trochę ciężej pedałuje się po piaszczystej ścieżce, urozmaiconej korzeniami, ale za to jakie widoki... Znów nie sprawdziłem, jakie mamy po drodze atrakcje. A okazuje się, że mamy i to całkiem spore - w Dankowie trudno przegapić (choć mnie by się to udało) ruiny bastionowej twierdzy z XVII wieku, jedynej pozostałości po nieistniejącym już dziś gotycko-renesansowym zamku rycerskim. Ale to nie wszystko - tuż obok ruin odbywają się potężne dożynki, z wielką sceną, dziesiątkami rozstawionych pod zadaszeniem stołów i profesjonalną ochroną, której przedstawiciel pyta nas, czy chcemy wejść z rowerami. Mówimy, że my tu tylko na chwilę, a on na to: "To dobrze, bo to dożynki tylko dla ludzi". Okazuje się, że siedząc na rowerach przestajemy być ludźmi. Człowiek jednak uczy się całe życie. Za Dankowem znowu las. I bardzo dobrze, choć może nie do końca, bo mój żołądek zaczyna już się odzywać w sobie tylko znanym języku, a sklepu jak nie było, tak nie ma. Są za to grzyby, ale ciężko byłoby je tak wsunąć na surowo. Pozostaje rozkoszować się widokiem i zapachem lasu, licząc, że brzuch w końcu się kiedyś uspokoi... Z niewiadomych powodów od wyżej wspomnianego lasu w okolicy Rębielic Szlacheckich aż do Brzózek nie robię ani jednego zdjęcia szlaku. Pewnie po prostu dobrze się jedzie, co powinno być bardziej wymowne, niż jakiekolwiek widoczki. Ostatnie 10 km do Wąsosza Górnego pokonujemy w tempie ekspresowym, bo siły są już na wyczerpaniu i tempo spacerowe groziłoby totalnym rozmemłaniem. Zresztą na takich drogach wyciśnięcie z siebie ostatnich sił to sama przyjemność. Wyczekana niebieska kropka czeka na nas tuż przy tutejszej Kalwarii oraz niewielkiej plaży, na której kajakarze właśnie kończą spływ Liswartą. Słońce jest coraz niżej i coraz cieplejszym światłem oświetla rzeczne fale. Nie ma samochodów, cisza dzwoni w uszach. To już koniec niebieskiego szlaku Liswarty. Jak zawsze w takim momencie jest mi trochę smutno. Zazwyczaj trwa to jednak paręnaście sekund, bo smutek szybko wypiera pewne pytanie, wesołe i pełne życia: gdzie pojadę następnym razem? Tak jest i dziś... 21 sierpnia, niedziela godz. 10:30 Dzisiejszy dzień różni się od poprzedniego. Nie żebym nie zdawał sobie sprawy, że ta zasada tyczy się wszystkich dni od początku czasu - po prostu różnica między dziś a wczoraj jest dość intensywna. Leje. Od pierwszego obrotu korbą krople, najpierw nieśmiałe, potem coraz bardziej rozhulane, a po godzinie wręcz bezczelne, urozmaicają nam podróż powrotną do Ługów-Radłów. W Zawadach wjeżdżamy na siostrzany szlak Liswarciańskiego - podążający tropem dopływu Liswarty - rzeki Opatówki. Po kilku kilometrach wypatrywania zielonych tym razem oznaczeń łapie nas ulewa totalna, która mogłaby być tłem niejednego filmu grozy. Dobre humory jednak nas nie opuszczają. Śmiejąc się, a czasem nawet dla dodania sobie animuszu śpiewając przedzieramy się przez świat zasnuty szarą ścianą z kropli i mgły. W Złochowicach machamy na pożegnanie szlakowi Opatówki, ponieważ odbija na wschód, a my chcemy na zachód - do suchego wnętrza samochodów, czekających w Ługach- Radłach. Jedziemy więc już sami, kierując się coraz bardziej zamokniętą mapą, dojeżdżając rynku w Pankach, gdzie kolejny dopływ Liswarty, Pankówka, tworzy niewielki staw. Biegnie tędy czerwony rowerowy szlak Pankówki, jednak niestety też nie w naszą stronę. W Pankach, ciesząc się dachem nad głową, w restauracji "U Braci" zjadamy bardzo smaczny obiad. A, zapomniałbym wspomnieć - leje bez przerwy. Jeśli podoba nam się tutaj w tak bardzo średnią pogodę, co byłoby, gdyby świeciło słońce? Szczerze polecam te okolice wszystkim rowerzystom, którzy lubią spokojną jazdę, bez szumu samochodów, wśród drzew, pól i niewielkich wsi, z krajobrazem płaskim jak patelnia, pozwalającym wzrokiem sięgnąć tam, gdzie zazwyczaj nie sięga. Tymczasem u nas bez zmian. Chociaż nie, zmiana jest - wjeżdżamy znów do parku krajobrazowego Lasy nad Górną Liswartą. Mokry las, w którego ścieżkach grzęzną opony, a z błotnych kałuży leją się kaskady nóg na łydki, nie robią już na nas wrażenia. Dawno przekroczyliśmy granicę przemoknięcia i jest nam wszystko jedno. To pozwala nam się cieszyć krajobrazami takimi jak te: I tak, kilometr po kilometrze, zmierzamy do Ługów-Radłów, jednocześnie z każdą minutą wychodząc dalej poza swoją strefę komfortu, w której ubranie jest suche, a koła roweru nie zapychają się błotem. I co? Okazuje się, że i w takich warunkach może być całkiem fajnie. Inaczej, czyli w sumie ciekawiej. Śmiesznie przede wszystkim, nawet, gdy przemoczeni zaczynamy dygotać, a z nieba w pewnym momencie sypie się grad. Tutaj drugi raz ratuje nas przystanek autobusowy, wyrastając przed nami w idealnym momencie. Do samochodów docieramy po 16.00. Nie wiedziałem, że potrafimy tak szybko rozkręcać rowery i wrzucać je do bagażników. Jest pięknie i sucho. Dzisiejsze 50 km w deszczu dało nam popalić, ale jednocześnie pokazało, że da się przejechać taki dystans w deszczu i zakończyć go z uśmiechem. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować twórcom rowerowego szlaku Liswarty. Gdyby nie on, nie poznałbym tych spokojnych, malowniczych okolic i nie przeżył kilku wspaniałych wycieczek. Serdeczne dzięki!
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |