Pani Marylka nie chce nas wypuścić bez wspólnego śniadania, składającego się z ... zupy kalafiorowej! Jemy ją "po wiejsku" jak zapowiada gospodyni, nie z talerzy, a z kolorowych misek. "Można ciamkać!" dodaje po chwili. A potem jeszcze daje nam na drogę truskawki z własnego ogródka. Rośnie w nas poziom pozytywnej energii. To dobra prognoza na trzeci dzień jazdy, podczas której złamany zostanie pewien rekord... Dzień trzeci: Nurzec - Kodeń (123 km) Od rana same atrakcje - przed nami przeprawa promowa, która zawsze wywołuje w nas sporo emocji. Nie straszne nam więc grząskie piachy i tarka, które towarzyszą nam przez kilka pierwszych kilometrów. W tutejszych MORach zauważam coś szalenie przydatnego i ułatwiającego rozplanowanie sił - odległości do kolejnych MORów. Brawo, Green Velo! Każda dodatkowa informacja, czy to znaczek pola namiotowego czy telefon do pobliskich agroturystyk jest dla rowerzystów na wagę złota. Zgodnie z zaleceniami Pana Krzyśka (od wyprawy rowerowej dookoła Polski) kierujemy się na prom w Mielniku, bo ten w Gnojnie jest nieczynny. Wybieramy w tym celu odnogę Green Velo o numerze 206. Prom jest bezpłatny, a przeprawa trwa kilka minut. Mimo to każde przekroczenie rzeki ma dla mnie zawsze jakąś wyjątkową wartość. Może to jakieś zakodowana w zbiorowej podświadomości metafora rzeki jako granicy? Panowie obsługujący prom mają co robić, bo całość przesuwają ręcznie. Wjeżdżamy do województwa Lubelskiego i jednocześnie na teren Parku Krajobrazowego Podlaski Przełom Bugu. Drogi są puste, tylko dla nas. Kusi mnie tabliczka wskazująca drogę do punktu widokowego, choć zazwyczaj nie zwracam na nie większej uwagi. Dobrze, że tym razem zdecydowałem się spojrzeć. Na drugim brzegu już Białoruś. Za jakieś kilka albo kilkanaście kilometrów mijamy tajemniczą tabliczkę z napisem: Landart Festiwal. Idea festiwalu okazuje się być genialna - rzeźby wkomponowane w lokalne krajobrazy, które mijamy po drodze, zyskują wspaniałe, zmienne, "żywe" tło, nadające im nowego kontekstu. Więcej o festiwalu przeczytacie TU. W Janowie Podlaskim nie oglądamy stadniny koni, a zamiast tego jemy zapiekanki na rynku. Bo kto powiedział, że trzeba zaliczać po kolei wszystkie atrakcje według listy? Uwielbiam zwierzęta i kontakt z nimi, jednak świat wielkim pieniędzy i wyselekcjonowanych okazów koni jakoś mnie nie porywa. W MOR-ze w Zaczopkach dostrzegam wspaniały przejaw przedsiębiorczości, którego mi do tej pory na szlaku brakowało. Mobilny serwis rowerowy firmy Kris Bike - cudowna sprawa dla rowerzystów na Green Velo (i nie tylko). Brawo! 100 km wypada nam w Terespolu. Spodziewam się dużego miasta przy granicy, tymczasem miasto niby jest większe, ale ludzie pod sklepem porzucają rowery bez zapięcia, tak samo jak w małej wiosce, w której ludzie sobie ufają. Gdy pytamy o noclegi, mamy wrażenie, że wszyscy tu wszystkich znają. Jednak z przypadkowo spotkanych kobiet jeździ z nami po mieście rozpytując o wolne miejsca. Miejsc jednak nie ma, a ona poleca nam dom pielgrzyma w Kodeniu. - Tam na 100% będzie miejsce, bo tam ciągle pielgrzymi przyjeżdżają, na pewno ceny też będą dostępne. A może i jakieś agroturystyki będą? Po takiej argumentacji decydujemy się na kolejne 20 km do Kodenia. Wygląda na to, że mama pobije dziś swój rekord dziennego dystansu (poprzedni to 113 km). Już po parunastu minutach cieszymy się z tej decyzji, droga jest gładka jak stół, szybko pustoszeje, a słońce rozpoczyna swój codzienny spektakl, zachodząc w cieple pomarańczowych barw. Zanim odnajdujemy kodeński dom pielgrzyma, w bocznej uliczce wypatruję niewielką tabliczkę z jakże miłym nam słowem "agroturystyka". Pukam do drzwi, a w nich po chwili pojawia się starsza pani. - Czy są wolne pokoje dwuosobowe? - Dwu i trzy - do wyboru, do koloru - odpowiada staruszka, zapraszając nas do środka. Pokoik jest schludny i przytulny, cena także przystępna, nic więcej nam nie trzeba. Rozmawiamy trochę o domu pielgrzyma, który nam polecano w Terespolu. - Tam to bogactwo wielkie, 100 zł za noc jak nie więcej - oświeca nas nasza gospodyni. - Codziennie kilka autobusów zajeżdża z pielgrzymami, luksusy wielkie mają. "A więc to taki dom pielgrzyma i tacy pielgrzymi" - myślę sobie. Oczami wyobraźni widziałem skromny budynek i strudzonych piechurów, jednak to nieco inny klimat. Cóż, znów dobrze trafiliśmy. A nawet bardzo dobrze, bo rano nasza gospodyni częstuje nas naparem z mięty i pokrzywy z własnego ogródka ze swojskim gryczanym miodem, pokazując album z najpiękniejszymi miejscami okolicy. - Mówią tu na nas: piaski, laski i karaski, bo piaszczyście, lasów mnóstwo a w rzekach karasie - śmieje się, a my potwierdzamy, że lasów i piasków dane nam już było zaznać. Ruszamy znów naładowani pozytywnie ciepłym przyjęciem gospodyni. Polecamy wszystkim agroturystykę u p. Eugenii Nazaruk. Można się poczuć jak w domu, będąc daleko od domu. Pozostałe dni tej wycieczki: dzień 1 dzień 2 dzień 4 dzień 5 dzień 6 dzień 7
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
KategorieWszystkie Droga św. Jakuba Green Velo Inne Łemkowszczyzna Liswarciański Szlak Rowerowy Mikroprzygoda Mikro Przygody Z 5 Latkiem Mikro Przygody Z 5-latkiem Piesze Wyprawy Praktyczne Porady Przemyślenia Rowerowe Wyprawy Szlak Historii Górnictwa Górnośląskiego Szlak Husarii Polskiej Szlak Rowerowy 2Y Katowice Głubczyce Wiślana Trasa Rowerowa |